piątek, 31 stycznia 2014

kneblować, czy nie kneblować...

Potomstwo zazwyczaj potrafi się wspólnie bawić. Potrafi również przybrać niesamowicie solidarną postawę, gdy trzeba protestować przeciw odrabianiu lekcji. Zazwyczaj...
Koszmar zaczyna się, gdy latorośle są znudzone oraz przebywają jednocześnie na zbyt małej przestrzeni. I taka właśnie sytuacja ma najczęściej miejsce w samochodzie. Oprócz standardowych krzyków, jak: "zabieraj tą nogę!!!", "on mnie ugryzł!!!" i "mamooooo, ona mnie bije!!!" w repertuarze znajdują się irytujące konwersacje:
- Mamooo, kiedy dojedziemy??? - Syn
- Za pół godziny. - Anna L.
- Mama już???? - Córka
- Jeszcze nie - A.L.
- Ale kiedy??? - S.
- Za pół godziny! - A.L.
- Przed chwila też było "za pół godziny"! Teraz to już raczej za 29 minut!- S.
- Skoro wiesz, to po co pytasz? - A.L.
I tak całą drogę.
Anna L. ma swoje patenty na opanowanie sytuacji:

  1. W przypadku dłuższej drogi, zapchanie dziecięcych paszcz pokarmami. Na te całkiem długie podróże także narzędzia cięższego kalibru: kolorowanki, książki, tablet, PSP.
  2. Na krótsze przejazdy - zabawa w kłapaczki. Dłoń Anny L. zamienia się wtedy w mamę kłapaczkę, która za karę chce połknąć swoje dzieci. Dziecięce dłonie, jak łatwo się domyślić, są kłapaczkowymi dziećmi. 
  3. Zabawa w "Mamajusza". Kiedyś, gdy słowa "Mamaaa, juuuuż?" padały zbyt często, Anna L. zapytała kto to jest ten "Mamajusz", że tak często o nim wspominają. I tu dzieciaki dały upust swojej wyobraźni opisując wygląd i życie tej fikcyjnej postaci. Mamajusz jest niewidzialny, siedzi z przodu na siedzeniu pasażera. Jego obecność można rozpoznać po dziecięcej czapce założonej za zagłówek.
  4. Zabawa w marudne przedmioty. Wiadomo, w aucie dzieci marudzą. Anna L. postanowiła pokazać im, że nie jest to przyjemne dla otoczenia. Zaczęła udawać znudzony i marudzący samochód, warczącym głosem mówiąc: znowu trzeba jechać, ile to potrwa! Dlaczego zawsze to ja muszę ich wozić. A jak już muszę, to czemu nie jestem samolotem??? Albo tirem chociaż!, itd Potomstwo zaczęło prześcigać się w wymyślaniu, w jaki sposób marudzą kolejne przedmioty i urządzenia.
Zastosowanie powyższych rozwiązań działa około 5 minut. Potem znowu trzeba główkować, albo ustawić radio na cały regulator, aby zagłuszyło krzyki z tyłu ;)

Do szkoły i ze szkoły wozi dzieci Ala. I tu Anna L. chciała jej serdecznie podziękować za to, że potomstwo jeszcze żyje :D






czwartek, 30 stycznia 2014

tylko tyle

W dalszym ciągu problem skarpetek nie został rozwiązany:


A poza tym Anna L. wybiera się na ferie i ma zamiar poświęcić się przygotowaniom w najbliższym czasie.

steve

Potomek zażądał stroju Steve'a z Minecrafta  (klik) na szkolny bal.
- Jak wyzwanie, to wyzwanie - pomyślała Anna L. - Kto da radę, jak nie ja?

Gdy latorośle udały się na spoczynek Anna L. zaczęła sklejać i wycinać kartony planując pomalować je farbami plakatowymi. W trakcie sklejania jej pistolet na klej na gorąco (właściwie to pistolet byłego chłopaka kuzynki) dokonał swojego żywota wywołując potok niecenzuralnych słów w jej głowie. "Okeeeej, większość już sklejona" pomyślała. Całości przyglądała się Ala (Babcia) powtarzając raz po raz, że plakatówkami, to będzie brzydko. Lepiej kolorowym kartonem okleić. Po którymś powtórzeniu, około godziny 23:00, Anna L. dała za wygraną i ruszyła do tesco. W tesco dosyć szybko znalazła bloki z kolorowymi kartkami. Szybko obliczyła, że potrzebne są co najmniej trzy i udała się w stronę kas. Żeby nie było tak łatwo po drodze do kasy nocny pracownik hipermarketu układał wyspę z książkami po obniżonych cenach. Anna L. doznała natychmiastowego olśnienia, że w sklepie jest pusto, książki dopiero co wyłożone, jeszcze nie przebrane i utknęła przy wyspie na dobre pół godziny. Po tym czasie skierowała się do kasy, za którą zobaczyła sąsiadkę z poprzedniego miejsca zamieszkania. Gdy przyszło do płacenia... Anna L. zorientowała się, że nie ma portfela!!! Na szczęście sąsiadka odłożyła jej zakupy na bok.
Anna L. w panice chwyciła za telefon. 6 połączeń nieodebranych! WTF? Przypomniała sobie, że dwa dni wcześniej była wywiadówka i pewnie telefon od tamtej pory ma wyłączony dźwięk. Wybrała numer domowy.
- Zostawiłam portfel w domu? - zapytała
- Tak, dzwoniliśmy do Ciebie zaraz jak wyszłaś. Ale nie odbierałaś - odpowiedziała Ala.
Ilość niecenzuralnych słów w głowie Anny L. powiększyła się wielokrotnie. Cóż było robić. Z westchnieniem udała się po portfel, wróciła do sklepu, zapłaciła, a po przyjściu do domu stworzyła to:


Udało się?

środa, 29 stycznia 2014

teatr

O tym, jak potomstwo potrafi zaskakiwać inwencją i kreatywnością, Anna L. przekonuje się niemal codziennie. Syn i córka zostali wbrew ich woli oderwani od komputera i ich rodzicielka musiała w natychmiastowy sposób zaproponować im zajęcie zastępcze, zanim jęki protestu wyryłyby trwałą bliznę w jej i tak udręczonej psychice. Rejestry na jakich potomstwo zazwyczaj sprzeciwia się czemukolwiek, nawet dla najbardziej wytrwałych i niewrażliwych istot, jest nie do zniesienia. Wzrok Anny L. powędrował ku górze ciuchów wywalonych przed momentem z szafy w napadzie ochoty na jej posprzątanie. Tego napadu pożałowała natychmiast (rzecz miała miejsce wczoraj, a góra ciuchów jak leżała, tak leży do tej pory).
- Możecie pogrzebać w tych ubraniach i się poprzebierać. - rzuciła - I teatrzyk możecie zrobić. 
- Taaaak!!! Teatrzyk!!! Dobra!!! - odezwał się syn - To ja będę chłopcem na farmie. Chłopcem, który grał w minecraft'a i wciągnęło go do komputera!
- To ja nie występuję!!! - wrzasnęła córka - Jak to nie będzie przedstawienie o jednorożcu, nie występuję. Ja chce być jednorożcem! A nie farmerką!
Po wypowiedzeniu tych słów, córka pognała do drugiego pokoju, aby ostentacyjnie rzucić się w rozpaczy na łóżko. 
- No ale przecież na farmie są konie, to jeden z nich może być ukrywającym się, zaklętym jednorożcem. - Anna L. próbowała załagodzić sprawę.
Rozpacz córki zniknęła w sekundzie i potomstwo zaczęło się umawiać i namawiać z takim entuzjazmem i zapałem, że domownicy zastanawiali się, czy pomysł rzeczywiście był dobry.
- To róbcie próbę, przebierzcie się, a ja idę do sklepu. Jak wrócę, zrobicie przedstawienie. - Anna L. ulotniła się z ferworu zmagań z ubieraniem białych rajtek białemu jednorożcowi, na froncie pozostawiając babcię.

Ach, cóż to było za przedstawienie! Opowiadało o bardzo grzecznym chłopcu, który poproszony  przez mamę o odrobienie lekcji, odpowiadał: "dobrze!". (Anna L. w skrytości marzy, że oto ujawniło się drugie ja jej syna.) Ów chłopiec dowiedział się, że jeden z koni na farmie, na której mieszkał, jest zaklętym jednorożcem. Ten odrobił za chłopca lekcje, a następnie rogiem wtłoczył mu wiedzę do głowy. (Królestwo za takiego jednorożca!!! nie musi być nawet biały.) Jak to w prawdziwym życiu bywa, farmerski syn po odrobieniu lekcji mógł zagrać na komputerze. Oczywiście oddał się tej czynności z równym zaangażowaniem jak odgrywający go aktor w rzeczywistości. Jednak po sekundzie zarówno on, jak i jego koń-jednorożec, zostali wciągnięci do gry. Aby wydostać się do realnego świata, musieli otworzyć tęczowy portal, do zbudowania którego potrzebowali magicznych klejnotów. Szukali ich około 5 minut. Na scenie pojawił się także ocelot - grany przez kota, oraz krasnal, w którego wcielił się syn (w tym czasie farmerski chłopiec był ukryty w jaskini).

Anna L. pękała z dumy!!!

~ ~ ~ ~ ~

W ostatnim czasie dużo energii zajmuje Annie L. promocja bloga. Bo jak już coś robić, to na całego! Wczorajszym założeniem było uzyskanie 100 fanów na fejsbuniu. Udało się o 23:56 :D Setna fanka okazała się mamą z chustowego forum. Bo Anna L. jest chustową terrorystką. Sama nosiła swoje dzieci, poleca to wszystkim przy każdej możliwej okazji, a tych, którzy nie dają się namówić - nie lubi ;) No prawie, bo w gruncie rzeczy bardzo tolerancyjna z niej babka. Niemniej jednak, przypomniała sobie pewną sytuację sprzed kilku lat:



wtorek, 28 stycznia 2014

mocny sen, a sprawa kota

Kot Anny L. szaleje w nocy. Podobno, bo Anna L. ma sen tak mocny, że o tym fakcie dowiaduje się tylko z opowieści pozostałych domowników. Do tego stanu doprowadził kota brak ruchu w ciągu dnia. Jeszcze niedawno kot był zamęczany przez potomstwo, które razem z kotem biegało po całym mieszkaniu, ciągnąc za sobą sznur szurających o podłogę perełek. Zdrowie psychiczne domowników było zagrożone. Anna L. wprowadziła więc do repertuaru stałych upomnień, na które potomstwo i tak nie reaguje, słowa: "zostawcie tego kota!". Tym razem potomstwo zareagowało. Anna L. podejrzewa, że przyczyniła się do tego faktu nowa gra komputerowa.
Wracając do kota. Anna L. uwierzyła w opowieści rodziny. Rzeczony kot nocą zrzuca i przewraca wszystko, co nie jest na stałe przykręcone do podłogi. Aby zapobiec demolce dzisiejszej nocy Anna L. postanowiła, co następuje:
1. od dziś nie zabrania się dzieciom zabaw z kotem,
2. wszelkie ruchome przedmioty możliwe do usunięcia mają zostać usunięte.
I tak padł szatański plan powieszenia na choince pisanek i udawania, że to stroik wielkanocny. Trzeba było pozbyć się choinki.


poniedziałek, 27 stycznia 2014

wzruszenie

Anna L. założyła sobie fanpejdż, chociaż do końca zastanawiała się, czy dobrze robi. Teraz będzie inwigilowana w dwójnasób. Albo nawet w "wielonasób". Zaraz potem przestała żałować. Bo odzew był tak pozytywny, że nie mieściło się to nawet w jej przypuszczeniach. Anna L. zdaje sobie sprawę, że jest to podejście godne gimnazjalisty, chociaż do gimnazjum nigdy nie uczęszczała. Niestety próżność to jej kolejna wrodzona cecha.

~ ~ ~ ~ ~ ~

Anna L. dziękuje wszystkim. Bo bardzo dobrze się dziś poczuła :)
Grafika poniżej jest już nieaktualna, Madonnie stanowczo zbyt szybko przybywa fanów:


Anna L. i wyżyny sztuki kulinarnej

Anna L. bardzo lubi gotować. Zazwyczaj jednak nie może tego robić ot tak sobie. Zawsze, gdzie się nie ruszy, w jakiejkolwiek sprawie, za jej plecami czai się wróg. Potężny, groźny jak niedźwiedzica broniąca młodych, nieustępliwy, uparty, wszędobylski, okropny wróg: LENISTWO. Bo najbardziej na świecie Anna L. lubi oddawać się przyjemnościom i duszę by za to sprzedała. Nawet gdy zdarzy się tak, że musi zrobić coś, co bardzo lubi, słowo "musi" sprawia, że już tego nie lubi i nie chce jej się tego robić. Przekora to jej cecha wrodzona.
Wracając do gotowania, Anna L. uwielbia gotować dla innych. Ale pod pewnym warunkiem: inni muszą podzielać jej gust i niemiłosiernie chwalić potrawy. Anna L. zaczyna się wtedy lekko czerwienić, niewinnie spuszczać wzrok i mamrotać: "oj, to tylko takie tam..., takie wiesz... łatwiutkie". I tu ukrywa zazwyczaj fakt sprzed kilku godzin: nerwa i napięcie, przeglądanie blogów kulinarnych, masę przekleństw i masę innych emocji. (Ha! I kto nazwał Annę L. ekshibicjonistką emocjonalną????)

Najgorsze jest gotowanie dla dzieci. Jej dzieci są zmorą nawet największego i najbardziej doświadczonego szefa kuchni. Począwszy od śniadania:
- nie jestem głodna jak wstanę! Mój brzuch się jeszcze nie obudził! - Córka;
- znowu szynka??? - Syn;
- zjem kanapki tylko z konserwą!!! - Córka;
- jej konserwa strasznie śmierdzi!!! - Syn,
przez obiad:
- nie lubię gotowanej marchewki!!! - Córka;
- nie zjem niczego, co jest zielone!!! - Syn;
- w tym sosie jest cebula, nie zjem!!! - Córka;
- ugotowałam gulasz bez cebuli - Anna L.;
- dziwny ten gulasz, inaczej smakuje - Potomstwo chórem.
- AAAaaaaaaa!!!!!! - Anna L.;
- zrób pierogi ruskie - Syn;
- ruskie są niedobre, maślaku!!! - Córka.
No dobra, tylko czasami się to zdarza. Anna L. ma już opracowaną listę tego, co dzieci lubią. A jak nie lubią, to ich nikt nie zmusza do jedzenia. Ma także wypracowane patenty, na przykład na cebulę. Po usmażeniu, Anna L. blenduje cebulę, aby nie było jej widać w potrawie. Jak jej się chce. A jak jej się nie chce, kładzie na środku stołu pusty talerzyk i pozwala na niego odkładać "obrzydlistwa". Podsumowując: jest okej i przyjemnie do momentu, w którym ktoś kogoś nie kopnie pod stołem ;)


niedziela, 26 stycznia 2014

komentatorzy

Anna L. zdaje sobie sprawę, że będąc taką emocjonalną ekshibicjonistką (tak została określona), naraża się na różnej maści komentarze. Całe szczęście ostatnio reaguje na nie śmiechem i bawi ją to, w jaki sposób ludzie interpretują daną sytuację w zależności od własnych poglądów. I tak, wieczny playboy określił Annę L. jako odchudzającą się, aby znaleźć mężczyznę. Bo Anna L. przecież o tym nie wie, że sama tego chce. Jak każda baba! Albo wzięła sobie w końcu jego dobre rady do serca.

Kolejną plagą są kumple Eksa. Anna L. podejrzewa, że operator sieci komórkowej zarabia krocie na ich rozgrzanych do czerwoności telefonach po każdym jej rysunku. Anna L. więc wrzuciła dziś jednemu z nich na tablicę to:


Anna L. wyraża głęboką nadzieję, że kumpel Eksa odbierze ten fakt z humorem. 

wtorek, 21 stycznia 2014

książki, książki, książki....

Na słowo "książka" Anna L. reaguje jak ciasteczkowy potwór na herbatniki. Nerwowo rozbiegane oczy zaczynają własny żywot, zupełnie niezależny od woli Anny L., pojawia się ślinotok, niczym u wściekłej wiewiórki, oraz po chwili na przemian gorące i zimne poty. Objawy te można powstrzymać pozwalając jej na chwile intymności z przedmiotem pożądania. Krótką, króciutką chwilkę, tak ze 4 godziny. Anna L. czyta dużo, często, codziennie. Zdaje sobie sprawę, że "dużo" jest pojęciem bardzo relatywnym - ale biorąc pod uwagę otoczenie, to plasuje się w czołówce. Co prawda nie ma dnia, w którym nie zastanawiałaby się, czy aby na pewno nie otaczają jej sami idioci, ale są wśród nich także oczytane jednostki. Ilość przeczytanych książek niestety nijak się ma do jej braku elokwencji w rozmowach, ani do grafomaństwa, któremu z pasją się oddaje. Taki lajf...
Jednak wczoraj Annę L. rozpierała duma tak wielka, że starczyłoby jej na podniesienie poczucia wartości u tysiąca pryszczatych nastolatków. Od kilku dni czytała razem z dziećmi pierwszy tom "Opowieści z Narnii" z zadowoleniem mrucząc pod nosem, gdy potomstwo domagało się kolejnego rozdziału. Niestety książka szybko się skończyła. Przypadek sprawił, że w księgarni obok bloku, pojawiło się wydanie wszystkich siedmiu tomów za 71 zł.  Wpadła na szatański plan - w jej rodzinie określano go mianem "szanplatanu". Anna L. zatem szanplatan miała i postanowiła natychmiast wprowadzić go w życie. Potomstwo w tym czasie jak zwykle oddawało się jęczeniu, którym zawsze poprzedza odrabianie lekcji. Najwyraźniej im to pomaga, skoro robią to z niezwykłą zaciętością i nigdy nie zapominają o wypełnieniu tego przykrego obowiązku. Stanęła zatem na środku pokoju i oznajmiła, że jeżeli lekcje będą bez jęczenia odrobione do godziny 17:30 (była 16:00, więc dziatwa miała nawet czas do namysłu), udadzą się wszyscy do księgarni nabyć kolejne części ich ulubionej ostatnio książki.
Dzieci skończyły o 17:29. Punktualnie. A w księgarni ponaciągały Annę L. jeszcze na naklejki i masę dziwnych przyborów szkolnych, z których istnienia i niezbędności nie zdawała sobie  sprawy przez całe swoje szkolne życie
I tak tuż przed dwudziestą pierwszą rodzina L. zasiadła, lub raczej zaległa w świeżo wypranej pościeli, do czytania "Księcia Kaspiana". Tak, tak, tu Anna L. między wierszami chwali się, że zrobiła ogromne pranie (gdyby ktoś nie zauważył...)

A w kwestii idiotów wokół, Eks czasami zgrywał idiotę (bo w ogóle to całkiem inteligenty facet). A jak było mu wygodnie, to nawet się z tym nie krył.



sobota, 18 stycznia 2014

pranie

Annie L. pewna sprawa nie daje spokoju ;) Musi to sprawdzić, jak tylko potomstwo wróci od Eksa. Stosunek ilości kończyn dolnych do ilości osób w domu jest niezmiernie istotny.



piątek, 17 stycznia 2014

odchudzanie

W życiu prawie każdej kobiety po trzydziestce przychodzi taki moment, kiedy postanawia się odchudzać. Anna L. zawsze starała się dbać o linię. I nie dla siebie, nie dla innych kobiet (nie żeby je zazdrość zjadała), ale dla męża. Mniejsza o to, czy mąż tego wymagał, czy nie. To temat na baaaardzo długą notatkę. W dniu rozstania z Eksem Anna L. poczuła się wolna. Tak bardzo wolna, że pochłonęła dużą paczkę czipsów. W ciągu dwóch lat od tamtego zdarzenia Anna L. nie dbała o dietę w ogóle. Nie oznacza to co prawda, że paczka czipsów towarzyszyła jej każdego dnia, ale też nigdy nie odmawiała sobie niczego, na co miała ochotę. Jednocześnie Anna L. przestała ćwiczyć. Tak się stało, że rowerek treningowy, który posiadała odszedł w zapomnienie, a budżet samotnej matki walczącej o alimenty był bardzo napięty. Nie mówiąc już o braku wolnego miejsca w mieszkaniu mamy, do którego się wraz z dziećmi wprowadziła. I tak powoli, niemal niezauważalnie, bo średnio pół kilograma miesięcznie, Anna L. przytyła kilkanaście kilogramów. Ponieważ wcześniej udawało jej się bez problemu trzymać dietę i ćwiczyć, myślała, że nie będzie miała kłopotów z powrotem do dawnego trybu życia. Lenistwo okazało się jednak przyjemne, dodatkowe kilogramy wcale nie przeszkadzały. Było jej mięciutko i cieplutko, a opinia obcych jej nie obchodziła. Wszystko do czasu. Ostatnio Anna L. dostała zadyszki w czasie zwykłego marszu, a zakładanie nogi na nogę przestało być wygodne. Postanowiła więc coś ze sobą zrobić. Niestety przyjemne lenistwo wciąż zwycięża. No i co teraz? Anna L. się zastanawia...


czwartek, 16 stycznia 2014

wino


awantura

Córka Anny L. właśnie zafundowała swojej rodzicielce pierwszą w jej życiu histerię. Taką z rzucaniem wszystkim co pod ręką i dzikimi wrzaskami. Anna L. wytrzymała niewzruszona, przytuliła, rozwiązała sprawę. A gdy córka się uspokoiła położyły się razem na łóżku, aby porozmawiać o tym co zaszło. Całe wnętrze Anny L. przechodziło trzęsienie ziemi połączone z tymi wszystkimi dobrodziejstwami jak tsunami i inne wybuchy wulkaniczne.
- I co? Czy takie krzyczenie ma sens? Tylko boli Cię głowa i straciłaś mnóstwo czasu, który mogłaś lepiej wykorzystać. - zaczęła Anna L. jak najłagodniejszym tonem - I tak w końcu odrobiłaś te lekcje. Przecież lepiej jest zrobić coś, czego się nie lubi od razu i mieć z głowy. Zamiast dziesięciu minut trwało to ponad godzinę.
- Miało sens, bo mi pomogłaś w lekcjach. - I tu Annę L. huknęło coś w łeb, oświeciło i poczuła, że chyba popełniła błąd wychowawczy stawiając na samodzielność dzieci w kwestii zadań domowych. Po raz kolejny pomyślała, że utrata pracy nie była takim negatywnym zdarzeniem, jak jej się wydawało. I może to złe mzimu, które nad nią czuwa, nie jest takie złe. Bo jej dzieci jej potrzebują. A tego nie będzie się dało nadrobić.
- Klusku, ale trzeba mnie było poprosić, żebym Ci pomogła. Przecież wiesz, że jeżeli miałaś jakikolwiek problem z zadaniem, to zawsze Ci pomagałam. Jednak poprosiłaś o zrobienie zadania za Ciebie, a tego nie będę nigdy robić. Ech, Klusek, Klusek... Szkoda nerwów moich i twoich i szkoda gardła na takie krzyczenie.
- Nie powinno się krzyczeć... - nieśmiało zauważyła Córka.
- Ja nie krzyczałam. - Anna L. zwróciła uwagę na ten istotny aspekt awantury.
- No taaak, przepraszam, że krzyczałam. Ale wiesz co? Nie wolno też się bić, zabierać zabawek i wybiegać na ulicę.
- No widzisz, dobrze wiesz, czego nie powinno się robić. - niepewnie powiedziała Anna L. zastanawiając się do czego Córka zmierza.
- Tyle rzeczy nie wolno, a ja zrobiłam tylko jedną z nich. Nie było tak źle. Przytulisz mnie jeszcze? - dokończyła Córka.
Anna L. w duszy dostała ataku śmiechu. Przytuliła tego swojego małego Kluska i zaczęła tłumaczyć dalej.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

a może lepiej w kolorze?

wieczornie ;)


post o dupach ;)

- Zaczęłam pisać bloga. Nie z potrzeby ekshibicjonizmu, ale tak jakoś wyszło. No i teraz zastanawiam się, co zrobić, żeby ściągnąć na niego ludzi. - powiedziała Anna L. sącząc wino w trakcie rozmowy z kumplem.
- Pokaż cycki - odpowiedział rzeczony kumpel. Jego męska logika powaliła Annę L. na kolana. Bynajmniej nie w celach wypinania się do aparatu.
 - Nie posiadam - Anna L. ze smutkiem spojrzała w swój dekolt. Niestety nie głęboko, bo to pojęcie jakoś nie współgra z dekoltem Anny L.
- Jak nie będzie cycków, to niech będą dupy - kumpel po raz kolejny błysnął inteligencją rodem z internetów.
- Wiesz co? Ja się tu Ciebie radzę, a Ty tak do tego podchodzisz. - Anna L. nadęła się w odgrywaniu największego z fochów, przy okazji w duchu kontemplowała swój tyłek, bo tenże posiadała aż za bardzo.
- Serio mówię... Ostatecznie małe koty... - nie dawał za wygraną kumpel.

Dupy? No niech będą dupy... Jedyna dupa, która Annie L. przychodzi do głowy tak na szybko, to dupa jej byłego szefa. Prezesowska dupa to nie byle co! I wcale nie chodzi tu o kochankę na boku. Fizjonomia byłego szefa Anny L. raczej mu na to nie pozwalała, a pieniędzy nie dorobił się jeszcze na tyle, aby mogły one przysłonić ten fakt.
Dopóki, pamiętnego 23.12.2013 r., Anna L. nie zmieniła zdania o swoim byłym szefie, uważała go jednak za całkiem sympatycznego kolesia. Co prawda zupełnie nie potrafił kierować zespołem i zespół często wyzywał go od takich i owakich, ale z jej doświadczenia życiowego wynikało, że kadra kierownicza jest najczęstszym celem wszelkich epitetów w niemal każdej firmie. Zatem Anna L. starała się swojego chlebodawcę szanować i wypełniać sumiennie jego polecenia. Jednak nie zawsze się z sensem wykonywania niektórych czynności zgadzała. Zazwyczaj protestowała bardzo głośno, tłumacząc, że jakieś tam rozwiązanie wcale nie jest dobre dla firmy, czym bardzo szybko podpadła. Szef i tak stawiał na swoim. I wtedy Anna L. musiała zachować spokój. Przywoływała więc w pamięci pewne dosyć nagminne sytuacje związane właśnie z prezesowskim tyłkiem. Otóż szef, będąc człowiekiem puszystym, nosił spodnie w taki sposób, że ich pasek znajdował się w okolicach bioder. Za każdym razem gdy się do czegoś schylał lub kucał spodnie te zjeżdżały w dół ukazując owłosiony przedziałek miedzy szefowskimi pośladkami. Oczywiście ku uciesze wszystkich pracowników.
I gdy tylko Anna L. przypomniała sobie którąś z tych sytuacji, natychmiast tak bardzo współczuła szefowi, że cała złość na tego biednego człowieka jej przechodziła. Anna L. po cichu dowiedziała się, że nie tylko ona stosowała tę technikę.

Z tego miejsca Anna L. chciała podzielić się pewną mądrością, która płynie z tego postu: Nośmy paski!


---

A jak już jesteśmy w temacie dup, to taki tam dawny epizodzik:



piątek, 10 stycznia 2014

rodzina, ach rodzina :)

Anna L. wybiera się jutro na narty, aby się odstresować. Tak na serio - to z tymi nartami, jak i ze wszelkimi sportami wymagającymi utrzymywania równowagi, Anna L. ma ogromny problem. Nie potrafi i już. Nie potrafi nawet jeździć na rowerze. Gdy była dzieckiem jakoś jej to nie przeszkadzało. Gdy była nastolatką zrobiła z tego użytek. Ach, iluż przystojnych chłopców próbowało ją tego nauczyć... Ważne było tylko głębokie spojrzenie w oczy w odpowiednim momencie nauki, tak aby tę naukę przerwać i skupić się na jakże przyjemnej rozmowie na ławeczce w parku.  Moment należało wyczuć odpowiedni, tuż przed tym, jak na twarzy delikwenta pojawiał się grymas oznaczający "O ku..., co za łamaga!".
Gdy jest dorosła odczuwa ten brak. Musi się bardzo nakombinować, aby jej dzieci miały z kim jeździć na wszelki sportowych wynalazkach.

Jednak Anna L. uwielbia narty. Ubiera wtedy potomstwo w te wszystkie fajne ciuchy, rozkoszuje się zadowoloną miną córki w kasku z diabelską Hello Kitty i samodzielnością syna. Następnie, w czasie gdy latorośle oddają się jeździe pod okiem instruktorów lub ich własnego ojca, Anna L. znajduje sobie spokojne miejsce i zatapia się w lekturze. Sprawiła sobie nawet w tym celu specjalne rękawiczki z możliwością odsłaniania palców jakże potrzebnych przecież do przewracania stron.
Zazwyczaj zaopatrzona jest w kanapki i herbatę w termosie. Zazwyczaj kanapki i herbatę przywozi z powrotem do domu, bo w barze u stóp stoku jacyś idioci serwują truciznę w czystej postaci, tj. frytki, zapiekanki, hot-dogi, itd. Córka i syn rzucają się na truciznę gardząc kanapkami z chleba na zakwasie z szynką za 39,99 zł za kilogram. Annie L. najbardziej szkoda tej szynki za 39,99. A góralom dudki wpadają do kiesy za góralskie zapiekanki z oscypkiem.

Kiedyś Anna L. mało nie padła twarzą w śnieg ze śmiechu, gdy potomstwo zamawiało jedzenie. Syn był wtedy już całkiem duży, a córka prawie całkiem malutka. Naśladowała brata na każdym kroku. Wyglądało to tak:
Syn: Poproszę "hot-noga", bez sałatek i bez musztardy.
Córka: A ja poproszę "hot-noga" bez sałatek, bez musztardy, bez keczupu i bez bułki.
Anna L. celowo do tej pory nie wyprowadziła dzieci z nieświadomości o popełnianym w nazewnictwie błędzie, bo wydaje jej się on bardzo słodki.

A żeby nie było, że żadnego problemu Anna L. dziś nie miała, to poniżej przedstawia taką sytuację z młodszym bratem w roli głównej, taki mini problemik:


Anna L. oświadcza, że sytuacja jest lekko przerysowana i syf był odrobinę mniejszy ;)

Nie pokonuj przeszkód!

Nad Anną L. od jakiegoś czasu ktoś czuwa. Jakieś złe mzimu. Odkąd Anna L. postanowiła się rozwieść, nic nie idzie tak jak trzeba (wcześniej też nie szło, ale jakoś inaczej nie szło). Sąd ma w nosie, że trwa to już dwa lata. Poza tym psuje się wszystko, co tylko może się zepsuć w innych dziedzinach życia. Na domiar złego 23.12.2013 Anna L. straciła pracę. Nerwy opanowała dopiero po kilku dniach tylko po to, aby nowy rok przywitać śmiercią ukochanego kota.

Kłopoty spadają z nieba na zawołanie, a nawet bez zawołania. I nie... nie rozbijają się z trzaskiem o podłogę powodując zamieszanie, aby po wszystkim łagodnie rozpłynąć się w nicości pozostawiając jedynie nauczkę. (Anna L. chciała użyć tu zwrotu "li i jedynie", ale dowiedziała się, że to niepoprawny wymysł Pani Musierowicz.)
Wspomniane kłopoty, przeszkody, problemy, wypadki na tej podłodze zostają. I sterczą. I piętrzą się. Pomiędzy nimi ukrywają się doły, w które można łatwo wpaść i ryczeć potem jak bóbr przez kilka nocy.
Anna L. postanowiła je wykorzystać, użyć a nie pokonać. Zbudować z nich coś pozytywnego i obrócić na swoją korzyść. A doły usunąć. O!


czwartek, 9 stycznia 2014

Anna L. - początek

Inspiracją do założenia bloga była pewna przykra sytuacja. Anna L. postanowiła dzielić się tą historią, aż do jej rozwiązania. Stąd grafika poniżej. Niech to będzie nauka dla innych. Anna L. będzie się dzielić także resztą swojego życia, bo jest bardzo próżna i łasa na komplementy. Anna L. lojalnie ostrzega, że lubi ubarwiać ;)