Czytacie z dziećmi? My uwielbiamy wspólne czytanie. A ja uwielbiam je jeszcze bardziej, odkąd czytamy już bardziej dorosłe książki. Czytanie dzieciom niemal od urodzenia sprawia, że czteroletnie dziecko spokojnie potrafi skoncentrować się na czas czytania jednego rozdziału i śledzić fabułę książki, gdy czyta się mu po jednym rozdziale dziennie.
Co czytamy? Na razie głównie książki, które ja najbardziej lubiłam gdy byłam mała (ale sporo starsza od moich dzieci teraz). Córka najbardziej ceni Londona (psy, wilki, te sprawy), a my z Synem preferujemy fantasy. Ostatnio czytamy jednak coś, co i dla mnie jest nowością. Dostaliśmy od cioci Kasi (KLIK) książkę o zwierzoduchach (KLIK). O jakie to fajne!
Wieczór w naszym domu (czyli fragment "Zwierzoduchów") - czyta Anna L.:
PS. Nie czytałam tego wcześniej, a nagraliśmy nasz rzeczywisty wieczór - więc masa jest w tym nagraniu przejęzyczeń.
PS2. Akcja w postaci rozmów pomiędzy nami jest na samym końcu :D
piątek, 27 marca 2015
niedziela, 22 marca 2015
pupa
Miejsce akcji: Tesco, sobota, około godziny 23:00
Stoję w dziale odzieży damskiej i próbuję wybrać spodnie. Wiem, normalne kobiety nie kupują spodni w tesco, ale - po pierwsze primo - ja nie jestem normalną kobietą, jestem kobietą, która nie znosi zakupów. Po drugie primo (KLIK) - jestem kobietą, która nie znosi ludzi w sklepach, więc wybieram zakupy, gdy sklepy są puste. Po trzecie primo ultimo - spodnie mi były cholernie potrzebne na niedzielny poranek (jak się okazało w niedzielny poranek, jednak nie były, ale w sobotni wieczór byłam przekonana, że będą potrzebne). No więc (nie zaczyna się zdania od "więc", więc zaczęłam od "no") wybieram te spodnie i mam wrażenie, że ktoś stoi za mną. Kątem oka dostrzegam gościa, lat około 40. Stoi za mną i gapi się na mój tyłek. Obróciłam się zatem o jakieś 45 stopni w jego kierunku spoglądając na niego wymownie - w efekcie czego gość zrobił dwa kroki w bok tak, aby w dalszym ciągu stać za mną i dalej się gapił. W sklepie pusto. Myślę, że w razie czego wszędzie są kamery i że potrafię bardzo szybko biegać (w każdym razie do niedawna potrafiłam, bo nie sprawdzałam tego, ze względu na kolano, w ciągu ostatnich trzech lat), a drzeć się potrafię jeszcze głośniej (lata praktyki w wydzieraniu się przez telefon na Eksa). Raczej nie miałam się czego bać. Pomyślałam też, że nie mam makijażu, jestem w dresie, a włosy jakieś takie nieumyte mam (instynkt samicy zadział). Fakt ten działał na moją korzyść - istniała większa możliwość, że faceta przestraszę. Z tą myślą postanowiłam przeprowadzić nagły atak na zboczeńca, polegający na szybkim i niespodziewanym obrocie o 180 stopni i jeszcze wymowniejszym niż poprzednio spojrzeniu mu w oczy. Zanim skończyłam obmyślać plan, atak był już przeprowadzony. Taki był nagły! Stoję więc na przeciw gościa, patrzę wymownie i gorączkowo myślę "co teraz, co teraz?". Cisza ciągnie się w nieskończoność. Konsternacja po obu stronach narasta. Napięcie wibruje w powietrzu... I nagle facet odzywa się speszony:
- Przepraszam, że tak się zapatrzyłem, ale ma pani pupę jak Kim Kardashian...
No szoknęło mnie normalnie i zaniemówiłam. Po odzyskaniu pełni władz umysłowych, już w domu, podjęłam następujące działania:
- sprawdziłam jak wygląda pupa Kim Kardiashian,
- pooglądałam się w lustrze ze wszystkich stron (no za Chiny ludowe nie mam takiej pupy),
- zmierzyłam obwód tyłka - na bank nie mam takiej pupy, a z pewnością nie mam tak szerokich bioder,
- uznałam faceta za nienormalnego,
- doszłam do wniosku, że pupę to ja mam jak Jennifer Lopez ;) i z tą myślą, oczywiście zadowolona, poszłam spać.
PS. od tamtej pory nie zjadłam nic słodkiego :D
Stoję w dziale odzieży damskiej i próbuję wybrać spodnie. Wiem, normalne kobiety nie kupują spodni w tesco, ale - po pierwsze primo - ja nie jestem normalną kobietą, jestem kobietą, która nie znosi zakupów. Po drugie primo (KLIK) - jestem kobietą, która nie znosi ludzi w sklepach, więc wybieram zakupy, gdy sklepy są puste. Po trzecie primo ultimo - spodnie mi były cholernie potrzebne na niedzielny poranek (jak się okazało w niedzielny poranek, jednak nie były, ale w sobotni wieczór byłam przekonana, że będą potrzebne). No więc (nie zaczyna się zdania od "więc", więc zaczęłam od "no") wybieram te spodnie i mam wrażenie, że ktoś stoi za mną. Kątem oka dostrzegam gościa, lat około 40. Stoi za mną i gapi się na mój tyłek. Obróciłam się zatem o jakieś 45 stopni w jego kierunku spoglądając na niego wymownie - w efekcie czego gość zrobił dwa kroki w bok tak, aby w dalszym ciągu stać za mną i dalej się gapił. W sklepie pusto. Myślę, że w razie czego wszędzie są kamery i że potrafię bardzo szybko biegać (w każdym razie do niedawna potrafiłam, bo nie sprawdzałam tego, ze względu na kolano, w ciągu ostatnich trzech lat), a drzeć się potrafię jeszcze głośniej (lata praktyki w wydzieraniu się przez telefon na Eksa). Raczej nie miałam się czego bać. Pomyślałam też, że nie mam makijażu, jestem w dresie, a włosy jakieś takie nieumyte mam (instynkt samicy zadział). Fakt ten działał na moją korzyść - istniała większa możliwość, że faceta przestraszę. Z tą myślą postanowiłam przeprowadzić nagły atak na zboczeńca, polegający na szybkim i niespodziewanym obrocie o 180 stopni i jeszcze wymowniejszym niż poprzednio spojrzeniu mu w oczy. Zanim skończyłam obmyślać plan, atak był już przeprowadzony. Taki był nagły! Stoję więc na przeciw gościa, patrzę wymownie i gorączkowo myślę "co teraz, co teraz?". Cisza ciągnie się w nieskończoność. Konsternacja po obu stronach narasta. Napięcie wibruje w powietrzu... I nagle facet odzywa się speszony:
- Przepraszam, że tak się zapatrzyłem, ale ma pani pupę jak Kim Kardashian...
No szoknęło mnie normalnie i zaniemówiłam. Po odzyskaniu pełni władz umysłowych, już w domu, podjęłam następujące działania:
- sprawdziłam jak wygląda pupa Kim Kardiashian,
- pooglądałam się w lustrze ze wszystkich stron (no za Chiny ludowe nie mam takiej pupy),
- zmierzyłam obwód tyłka - na bank nie mam takiej pupy, a z pewnością nie mam tak szerokich bioder,
- uznałam faceta za nienormalnego,
- doszłam do wniosku, że pupę to ja mam jak Jennifer Lopez ;) i z tą myślą, oczywiście zadowolona, poszłam spać.
PS. od tamtej pory nie zjadłam nic słodkiego :D
czwartek, 5 marca 2015
Nie lubię feministek i wegetarian.
Nie lubię też prawicowców, korwinistów, lewicowców, ekologów, ekomatek, ekoludków. Nie lubię przeciwników szczepień i zwolenniczek karmienia piersią, nie lubię noszących swoje dzieci w chustach - w tym przypadku siebie ;)
Nie oznacza to jednak, że nie zgadzam się z poglądami części z nich. Nie lubię ludzi skrajnych, zacietrzewionych w swoich poglądach.
Zostałam wychowana w rodzinie, w której tata, głęboko uprzedzony do komuny, wciąż rozprawiał o polityce. Gdy byłam dzieckiem zupełnie mi to nie przeszkadzało. Ba! Skoro tak uważał mój duży, dorosły i mądry tata, to tak musiało być. Realizmu dodawały opowieści, jak to akademik został spałowany przez ZOMO. Mając kilka lat znałam na pamięć historię chowającego się pod łóżkiem kolegi, któremu zmieściła się tam tylko głowa i klatka piersiowa i któremu odbili nerki, a przed oczami miałam obraz żołnierzy strzelających do tłumu protestujących. Wiedziałam, że mama uciekała przed ZOMO będąc ze mną w ciąży, gdy jej jedynym przewinieniem było mieszkanie w akademiku. (Tak, to dlatego nie jestem do końca normalna, nikt nie byłby normalny spędzając pierwszy rok życia na miasteczku studenckim AGH). Z takim wychowaniem powinnam być wojującą zwolenniczką prawicy, ale...
Jednocześnie byłam wychowana w domu, w którym ten sam tata, dzielił obowiązki domowe z mamą. Widok taty w kuchni, z odkurzaczem, robiącego pranie czy prasującego był dla mnie zupełnie naturalny. I to nie na prośbę mamy. Tata doskonale zauważał co trzeba zrobić w domu i to robił. Mama również. Nigdy nie widziałam, aby pokłócili się o to, kto dziś sprząta czy gotuje. Tak samo wyglądały relacje między małżonkami w pozostałej części mojej rodziny. Często powtarzanym u nas żartem była opowieść, jak to teściowa jednej z moich cioć, widząc swojego syna robiącego żonie herbatę, w oburzeniu powiedziała: "w naszej rodzinie mężczyźni nie wchodzą do kuchni!", co ciocia ucięła jednym zdaniem: "a w mojej wchodzą". Od dziecka słyszałam o tym, że kobieta powinna być przede wszystkim niezależna, a mężczyzna to jej partner, a nie pan i władca. Sama tak uważam. Bardzo mi jest źle z tego powodu, że swojego życia nie pokierowałam zgodnie z moimi przekonaniami. I co? powinnam być wojującą feministką? Jednak wojująca feministka łączy się w oczywisty sposób z lewą stroną sceny. Nie mówiąc o działaczkach Femenu, które wydają mi się zwyczajnie śmieszne. Mam wrażenie, że robią feminizmowi na złość.
Był czas, kiedy zastanawiałam się nad przejściem na dietę wegetariańską. Niestety nie znałam wtedy wielu wegetarian, więc gdy tylko los stawiał jakiegoś na mojej drodze, natychmiast zadawałam mu pytania. Dlaczego taki rodzaj diety wybrał, jak się z tym czuje, czy nie brakuje mu mięsa, itp. I wiecie co? Każdy z nich traktował to jak atak! Odpowiedzi były chamskie i nieprzyjemne. Na pytanie "dlaczego nie jesz mięsa?" u przeciętnego wegetarianina pojawia się nerwowy tik w oku, po czym zabijając spojrzeniem delikwent syczy przez zęby: "a dlaczego Ty jesz mięso?". Przy czym odpowiadanie na to pytanie powinniśmy sobie darować. Wegetarianin zadaje je tylko po to, aby nas zgnoić i pokazać nam, jakimi jesteśmy potworami. Drodzy weganie/wegetarianie itd. - czy Wy macie jakieś szkolenia ze złośliwości? W każdym razie takie reakcje postawiły mnie w przekonaniu, że ta grupa nie jest chyba do końca pewna właściwości swoich racji.
Kolejna sytuacja - nosiłam Córkę w chuście. Przy okazji miałam z tymi chustami więcej wspólnego niż przeciętna matka. Poznałam wiele fajnych kobiet, byłam zarejestrowana na forum. Wiedziałam, czułam, że jest to coś dobrego dla mojego dziecka, co potwierdzały opinie lekarzy, fizjologów, psychologów, itd. Tak bardzo chciałam się tą wiedzą podzielić z innymi matkami, że niewiele brakowało, a zaczepiałabym ludzi na ulicy, żeby zwrócić im uwagę, że nosidełko, którego używają, jest szkodliwe dla ich dziecka. Sama siebie się przestraszyłam.
Od ekolożek odstraszyło mnie pewne wydarzenie. Jedna z dziewczyn szyła podpaski wielorazowe i wysłała taką podpaskę na testy do potencjalnie zainteresowanej. Potencjalnie zainteresowana po wypróbowaniu podpaskę prała i wysyłała kolejnej zainteresowanej. Ja wiem, że nic co ludzkie nie jest nam obce, że bakterie nas wszędzie otaczają, a sterylność nic dobrego nie przynosi, że krew to część człowieka, ale do jasnej cholery, gdy wyobraziłam sobie, że miałabym skorzystać z tej podpaski, używanej przez tyle kobiet przede mną i do tego wypranej tylko i wyłącznie w piorących orzechach, bez użycia detergentu, pojawił się u mnie odruch wymiotny. Wyrażenie głośno moich wątpliwości spowodowało, że zostałam zakrzyczana. Więc cóż... Dziękuję bardzo, ja postoję.
Z mojego doświadczenia wynika, że ludzie o skrajnych poglądach nie potrafią o nich dyskutować spokojnie, używając merytorycznych argumentów. Ludzie Ci są w większości przekonani, że ktoś, kto myśli inaczej jest skończonym idiotą, debilem i troglodytą. A ponieważ tak myślą o innych, wydaje im się, że inni myślą w ten sam sposób o nich. Dlatego, mimo iż podzielam wiele poglądów różnych grup, nigdy nie uznaję ich za jedyne właściwe i staram się nie sprowadzać ich do poziomu religii. A dyskusji unikam, co nie znaczy, że nie potrafię zrozumieć racji innych ;) Uprzejmy uśmiech i pokiwanie głową są bardzo dobrą metodą na spokój.
A to autentyczna rozmowa ;)
Nie oznacza to jednak, że nie zgadzam się z poglądami części z nich. Nie lubię ludzi skrajnych, zacietrzewionych w swoich poglądach.
Zostałam wychowana w rodzinie, w której tata, głęboko uprzedzony do komuny, wciąż rozprawiał o polityce. Gdy byłam dzieckiem zupełnie mi to nie przeszkadzało. Ba! Skoro tak uważał mój duży, dorosły i mądry tata, to tak musiało być. Realizmu dodawały opowieści, jak to akademik został spałowany przez ZOMO. Mając kilka lat znałam na pamięć historię chowającego się pod łóżkiem kolegi, któremu zmieściła się tam tylko głowa i klatka piersiowa i któremu odbili nerki, a przed oczami miałam obraz żołnierzy strzelających do tłumu protestujących. Wiedziałam, że mama uciekała przed ZOMO będąc ze mną w ciąży, gdy jej jedynym przewinieniem było mieszkanie w akademiku. (Tak, to dlatego nie jestem do końca normalna, nikt nie byłby normalny spędzając pierwszy rok życia na miasteczku studenckim AGH). Z takim wychowaniem powinnam być wojującą zwolenniczką prawicy, ale...
Jednocześnie byłam wychowana w domu, w którym ten sam tata, dzielił obowiązki domowe z mamą. Widok taty w kuchni, z odkurzaczem, robiącego pranie czy prasującego był dla mnie zupełnie naturalny. I to nie na prośbę mamy. Tata doskonale zauważał co trzeba zrobić w domu i to robił. Mama również. Nigdy nie widziałam, aby pokłócili się o to, kto dziś sprząta czy gotuje. Tak samo wyglądały relacje między małżonkami w pozostałej części mojej rodziny. Często powtarzanym u nas żartem była opowieść, jak to teściowa jednej z moich cioć, widząc swojego syna robiącego żonie herbatę, w oburzeniu powiedziała: "w naszej rodzinie mężczyźni nie wchodzą do kuchni!", co ciocia ucięła jednym zdaniem: "a w mojej wchodzą". Od dziecka słyszałam o tym, że kobieta powinna być przede wszystkim niezależna, a mężczyzna to jej partner, a nie pan i władca. Sama tak uważam. Bardzo mi jest źle z tego powodu, że swojego życia nie pokierowałam zgodnie z moimi przekonaniami. I co? powinnam być wojującą feministką? Jednak wojująca feministka łączy się w oczywisty sposób z lewą stroną sceny. Nie mówiąc o działaczkach Femenu, które wydają mi się zwyczajnie śmieszne. Mam wrażenie, że robią feminizmowi na złość.
Był czas, kiedy zastanawiałam się nad przejściem na dietę wegetariańską. Niestety nie znałam wtedy wielu wegetarian, więc gdy tylko los stawiał jakiegoś na mojej drodze, natychmiast zadawałam mu pytania. Dlaczego taki rodzaj diety wybrał, jak się z tym czuje, czy nie brakuje mu mięsa, itp. I wiecie co? Każdy z nich traktował to jak atak! Odpowiedzi były chamskie i nieprzyjemne. Na pytanie "dlaczego nie jesz mięsa?" u przeciętnego wegetarianina pojawia się nerwowy tik w oku, po czym zabijając spojrzeniem delikwent syczy przez zęby: "a dlaczego Ty jesz mięso?". Przy czym odpowiadanie na to pytanie powinniśmy sobie darować. Wegetarianin zadaje je tylko po to, aby nas zgnoić i pokazać nam, jakimi jesteśmy potworami. Drodzy weganie/wegetarianie itd. - czy Wy macie jakieś szkolenia ze złośliwości? W każdym razie takie reakcje postawiły mnie w przekonaniu, że ta grupa nie jest chyba do końca pewna właściwości swoich racji.
Kolejna sytuacja - nosiłam Córkę w chuście. Przy okazji miałam z tymi chustami więcej wspólnego niż przeciętna matka. Poznałam wiele fajnych kobiet, byłam zarejestrowana na forum. Wiedziałam, czułam, że jest to coś dobrego dla mojego dziecka, co potwierdzały opinie lekarzy, fizjologów, psychologów, itd. Tak bardzo chciałam się tą wiedzą podzielić z innymi matkami, że niewiele brakowało, a zaczepiałabym ludzi na ulicy, żeby zwrócić im uwagę, że nosidełko, którego używają, jest szkodliwe dla ich dziecka. Sama siebie się przestraszyłam.
Od ekolożek odstraszyło mnie pewne wydarzenie. Jedna z dziewczyn szyła podpaski wielorazowe i wysłała taką podpaskę na testy do potencjalnie zainteresowanej. Potencjalnie zainteresowana po wypróbowaniu podpaskę prała i wysyłała kolejnej zainteresowanej. Ja wiem, że nic co ludzkie nie jest nam obce, że bakterie nas wszędzie otaczają, a sterylność nic dobrego nie przynosi, że krew to część człowieka, ale do jasnej cholery, gdy wyobraziłam sobie, że miałabym skorzystać z tej podpaski, używanej przez tyle kobiet przede mną i do tego wypranej tylko i wyłącznie w piorących orzechach, bez użycia detergentu, pojawił się u mnie odruch wymiotny. Wyrażenie głośno moich wątpliwości spowodowało, że zostałam zakrzyczana. Więc cóż... Dziękuję bardzo, ja postoję.
Z mojego doświadczenia wynika, że ludzie o skrajnych poglądach nie potrafią o nich dyskutować spokojnie, używając merytorycznych argumentów. Ludzie Ci są w większości przekonani, że ktoś, kto myśli inaczej jest skończonym idiotą, debilem i troglodytą. A ponieważ tak myślą o innych, wydaje im się, że inni myślą w ten sam sposób o nich. Dlatego, mimo iż podzielam wiele poglądów różnych grup, nigdy nie uznaję ich za jedyne właściwe i staram się nie sprowadzać ich do poziomu religii. A dyskusji unikam, co nie znaczy, że nie potrafię zrozumieć racji innych ;) Uprzejmy uśmiech i pokiwanie głową są bardzo dobrą metodą na spokój.
A to autentyczna rozmowa ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)