Natura chyba jednak wiedziała co robi, bo dzieć starszy jest spokojny i nie kręcą go w ogóle akrobacje. Jako malucha trzeba było go namawiać do korzystania z placu zabaw i tłumaczyć miliony razy, że nie stanie mu się krzywda. W międzyczasie pojawił się dzieć drugi. A dokładnie - druga. Najlepszy na świecie dziadek określa ją mianem "wybij okno". I to chyba najtrafniejsze określenie. Niezwykle sprawna fizycznie, niczego się boi, wszędzie wlezie, wspina się na wszystko, skacze po meblach i nie tylko po meblach - po wszystkim skacze, biega, czołga się, galopuje (tak, bo to rasowy koń jest - albo gepard w zależności od humoru), a przy tym niemal cały czas gada. Takie widoki, to normalka:
Pierwszy raz, kiedy osłupiałam i nie wiedziałam co mam robić, miał miejsce, gdy Córka miała około roku. Zostawiłam ją w pokoju, bawiącą się na podłodze, i wyszłam do kuchni jedynie po picie. Gdy wróciłam po dosłownie kilkudziesięciu sekundach, Córka wisiała na meblach na wysokości około półtora metra. I chyba dobrze, że zaniemówiłam i osłupiałam, bo gdybym krzyknęła, pewnie przestraszona Córka rypnęłaby na podłogę.
Za każdym razem, w takiej sytuacji, nauczona już doświadczeniem, staram się reagować spokojnie, przypominając sobie własne dzieciństwo. Sama wspinałam się na drzewa, chociaż nie byłam tak sprawna. Byłam raczej długim, chudym i ciapowatym dzieckiem. A żyję. Mało tego, pamiętam, że jako kilkulatka biegałam z innymi dzieciakami po budowach, skałkach i innych niebezpiecznych miejscach. Że potrafiliśmy zebrać kupę skoszonej trawy, ułożyć ją pod ścianą budynku i sprawdzać, kto na nią skoczy z wyższego piętra. Zdarzały się złamane ręce i nogi, owszem - ale chyba nie jakoś szczególnie często. A przede wszystkim, wychodziliśmy na podwórko sami, bez rodziców. Pilnowaliśmy się wzajemnie. Gdy przypomnę sobie moje uczucia i emocje z tamtego czasu - pamiętam, jak pokonywałam lęk chodząc po gzymsie na wysokości pierwszego piętra, ale pamiętam również swoją ostrożność. Gdy czułam, że nie dam rady czegoś zrobić - nie robiłam tego. Nie wspinałam się wyżej, nie próbowałam zeskoczyć, nie podejmowałam zbytniego ryzyka.
Myślę, że dokładnie tak samo jest z naszymi dziećmi. Nasze dzieci także mają swój rozum - a nam dorosłym pozostaje im zaufać. Wczoraj, gdy zobaczyłam dzieci tak wysoko na drzewie, najpierw się przestraszyłam. Tym bardziej, że chłopiec, którego widać najwyżej - to synek znajomej, będący pod moją opieką w tamtej chwili. Jednak postarałam się opanować - pogratulowałam dzieciom wyczynu, zrobiłam zdjęcie i poprosiłam, aby ostrożnie zeszli. Pękali z dumy do końca dnia. Ja również. Na całe szczęście jedyną reakcją mojej znajomej na widok tego zdjęcia było pytanie: "a co? wyżej się nie dało?".
Mało tego, takie wyczyny są naszym dzieciom niezwykle potrzebne i mają wpływ na ich rozwój. Świadomość swojego ciała w przestrzeni oraz rozwój zmysłu równowagi są ściśle powiązane z ogólnym rozwojem mózgu. Dzieciaki sprawniejsze fizycznie osiągają lepsze wyniki w nauce. Dzieci, które mają szansę rozwijać swoją koordynację podczas tego typu zabaw, rzadziej mają problemy z dysleksją. A nam, dorosłym, pozostaje jedynie przezwyciężyć swoje lęki i starać się wspierać małych kaskaderów w ich rozwoju. Zaufajmy dziecku i nie traktujmy go jak potencjalnego samobójcy ;)
A tak ucina się komentarze innych ludzi ;)
Ja mam podobni z tym, że oboje od małego takie 'małpy' własnie :)
OdpowiedzUsuńWszędzie wejdą, wskoczą i niczego się nie boją, a czasami nawet udowadniają, że to co niemożliwe, staje się możliwe :D
Rysunek idealnie dobrany do treści wpisu :D a porównanie z samobójcą też dobre :D
Ja dostaję zawału za każdym razem, ale u mnie to chyba skaza zawodowa ;)
OdpowiedzUsuńPamiętam jak wyszłam na chwilę z pokoju. Młoda dopiero łapała równowagę na nogach. Wchodzę a ona w najlepsze tanczy na stole...zawał na miejscu. Ale kurde tak od małego na stole tańczyć? Niech trochę mi poczeka
OdpowiedzUsuńMoi chłopcy to wszyscy włażą, a ja tylko słyszę takie hasła jak w rysunku...albo że jestem chora umysłowo, że dzieci nie pilnuje i nie latam za nimi z siatką ochronną...
OdpowiedzUsuńOstatnio uznałam ze lepsze dziecko z cechami ocierającym się o pojęcie "chyba ma ADHD" niż mała ciapa ;) Ostatnio na placu zabaw kiedy moje dziecko ćwiczyło zjazd ze zjeżdżalni na brzuchu i inne możliwości wykorzystania piasku niż stawianie zamków, jedna 3latka przez godzinę nie ruszyła się nawet o milimetr z piaskownicy gdzie tylko siedziała i się rozglądała co robią inne dzieci, a pilnowały ją aż 2 osoby - babcia i dziadek ;) Twierdzili że z dzieckiem wszystko ok ;)
OdpowiedzUsuńhehe, rysunek genialny, jak byłam mała uwielbiałam po drzewach łazić, choć pewnie mama się troche bala ;)
OdpowiedzUsuńdzieciom trzeba dać trochę wolności, choć przyznam, że czasem ciężko patrzeć jak coś im nie wychodzi...
Uśmiałam się czytając, ale jakże to prawdziwe! Dziecka scharakteryzowane genialnie, moje też takie były w dziecięctwie, teraz to już dorośli faceci. Mój młodszy szalony syn potrafił nawet rozniecić ognisko na balkonie używając do tego jedynie lupy i kawałka papieru. Chciał sprawdzić, jak się wyraził, gdy swąd przygnał mnie na balkon. Działo się, działo, ale starałam się podchodzić do ich wyczynów z dystansem... Ja też kiedyś byłam dzieckiem....
OdpowiedzUsuń