poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Dziecko to nie samobójca!

Małoletnie egzemplarze mam w domu dwa. Całkiem różne. Z innymi potrzebami, inną wrażliwością, innym poczuciem własnej wartości, innymi zdolnościami i sprawnością fizyczną. Dwa skrajnie skrajnie różne egzemplarze, należałoby dodać.
Natura chyba jednak wiedziała co robi, bo dzieć starszy jest spokojny i nie kręcą go w ogóle akrobacje. Jako malucha trzeba było go namawiać do korzystania z placu zabaw i tłumaczyć miliony razy, że nie stanie mu się krzywda. W międzyczasie pojawił się dzieć drugi. A dokładnie - druga. Najlepszy na świecie dziadek określa ją mianem "wybij okno". I to chyba najtrafniejsze określenie. Niezwykle sprawna fizycznie, niczego się boi, wszędzie wlezie, wspina się na wszystko, skacze po meblach i nie tylko po meblach - po wszystkim skacze, biega, czołga się, galopuje (tak, bo to rasowy koń jest - albo gepard w zależności od humoru), a przy tym niemal cały czas gada. Takie widoki, to normalka:


Pierwszy raz, kiedy osłupiałam i nie wiedziałam co mam robić, miał miejsce, gdy Córka miała około roku. Zostawiłam ją w pokoju, bawiącą się na podłodze, i wyszłam do kuchni jedynie po picie. Gdy wróciłam po dosłownie kilkudziesięciu sekundach, Córka wisiała na meblach na wysokości około półtora metra. I chyba dobrze, że zaniemówiłam i osłupiałam, bo gdybym krzyknęła, pewnie przestraszona Córka rypnęłaby na podłogę. 

Za każdym razem, w takiej sytuacji, nauczona już doświadczeniem, staram się reagować spokojnie, przypominając sobie własne dzieciństwo. Sama wspinałam się na drzewa, chociaż nie byłam tak sprawna. Byłam raczej długim, chudym i ciapowatym dzieckiem. A żyję. Mało tego, pamiętam, że jako kilkulatka biegałam z innymi dzieciakami po budowach, skałkach i innych niebezpiecznych miejscach. Że potrafiliśmy zebrać kupę skoszonej trawy, ułożyć ją pod ścianą budynku i sprawdzać, kto na nią skoczy z wyższego piętra. Zdarzały się złamane ręce i nogi, owszem - ale chyba nie jakoś szczególnie często. A przede wszystkim, wychodziliśmy na podwórko sami, bez rodziców. Pilnowaliśmy się wzajemnie. Gdy przypomnę sobie moje uczucia i emocje z tamtego czasu - pamiętam, jak pokonywałam lęk chodząc po gzymsie na wysokości pierwszego piętra, ale pamiętam również swoją ostrożność. Gdy czułam, że nie dam rady czegoś zrobić - nie robiłam tego. Nie wspinałam się wyżej, nie próbowałam zeskoczyć, nie podejmowałam zbytniego ryzyka. 

Myślę, że dokładnie tak samo jest z naszymi dziećmi. Nasze dzieci także mają swój rozum - a nam dorosłym pozostaje im zaufać. Wczoraj, gdy zobaczyłam dzieci tak wysoko na drzewie, najpierw się przestraszyłam. Tym bardziej, że chłopiec, którego widać najwyżej - to synek znajomej, będący pod moją opieką w tamtej chwili. Jednak postarałam się opanować - pogratulowałam dzieciom wyczynu, zrobiłam zdjęcie i poprosiłam, aby ostrożnie zeszli. Pękali z dumy do końca dnia. Ja również. Na całe szczęście jedyną reakcją mojej znajomej na widok tego zdjęcia było pytanie: "a co? wyżej się nie dało?". 

Mało tego, takie wyczyny są naszym dzieciom niezwykle potrzebne i mają wpływ na ich rozwój. Świadomość swojego ciała w przestrzeni oraz rozwój zmysłu równowagi są ściśle powiązane z ogólnym rozwojem mózgu. Dzieciaki sprawniejsze fizycznie osiągają lepsze wyniki w nauce. Dzieci, które mają szansę rozwijać swoją koordynację podczas tego typu zabaw, rzadziej mają problemy z dysleksją. A nam, dorosłym, pozostaje jedynie przezwyciężyć swoje lęki i starać się wspierać małych kaskaderów w ich rozwoju. Zaufajmy dziecku i nie traktujmy go jak potencjalnego samobójcy ;)



A tak ucina się komentarze innych ludzi ;)

7 komentarzy:

  1. Ja mam podobni z tym, że oboje od małego takie 'małpy' własnie :)
    Wszędzie wejdą, wskoczą i niczego się nie boją, a czasami nawet udowadniają, że to co niemożliwe, staje się możliwe :D
    Rysunek idealnie dobrany do treści wpisu :D a porównanie z samobójcą też dobre :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja dostaję zawału za każdym razem, ale u mnie to chyba skaza zawodowa ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pamiętam jak wyszłam na chwilę z pokoju. Młoda dopiero łapała równowagę na nogach. Wchodzę a ona w najlepsze tanczy na stole...zawał na miejscu. Ale kurde tak od małego na stole tańczyć? Niech trochę mi poczeka

    OdpowiedzUsuń
  4. Moi chłopcy to wszyscy włażą, a ja tylko słyszę takie hasła jak w rysunku...albo że jestem chora umysłowo, że dzieci nie pilnuje i nie latam za nimi z siatką ochronną...

    OdpowiedzUsuń
  5. Ostatnio uznałam ze lepsze dziecko z cechami ocierającym się o pojęcie "chyba ma ADHD" niż mała ciapa ;) Ostatnio na placu zabaw kiedy moje dziecko ćwiczyło zjazd ze zjeżdżalni na brzuchu i inne możliwości wykorzystania piasku niż stawianie zamków, jedna 3latka przez godzinę nie ruszyła się nawet o milimetr z piaskownicy gdzie tylko siedziała i się rozglądała co robią inne dzieci, a pilnowały ją aż 2 osoby - babcia i dziadek ;) Twierdzili że z dzieckiem wszystko ok ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. hehe, rysunek genialny, jak byłam mała uwielbiałam po drzewach łazić, choć pewnie mama się troche bala ;)
    dzieciom trzeba dać trochę wolności, choć przyznam, że czasem ciężko patrzeć jak coś im nie wychodzi...

    OdpowiedzUsuń
  7. Uśmiałam się czytając, ale jakże to prawdziwe! Dziecka scharakteryzowane genialnie, moje też takie były w dziecięctwie, teraz to już dorośli faceci. Mój młodszy szalony syn potrafił nawet rozniecić ognisko na balkonie używając do tego jedynie lupy i kawałka papieru. Chciał sprawdzić, jak się wyraził, gdy swąd przygnał mnie na balkon. Działo się, działo, ale starałam się podchodzić do ich wyczynów z dystansem... Ja też kiedyś byłam dzieckiem....

    OdpowiedzUsuń