sobota, 31 października 2015

Jakiej muzyki słuchają Wasze dzieci?

Wczoraj Kwiatodawca zapytał mnie: "jakiej muzyki słucha Twoja Córka? Ale tak sama od siebie?". Miałam problem, aby odpowiedzieć. Chwilę mi zajęło znalezienie odpowiedzi. Bo chyba najczęściej ostatnio Córka puszcza Enej. A poza tym? Poza tym często włącza Martę Bizoń, o to:

środa, 14 października 2015

Do czego przydaje się umiejętność szybkiego myślenia?

No właśnie? Umiejętność szybkiej analizy, myślenia, wyciągania wniosków? Inteligencja, znaczy. Bo przydaje się w życiu, co? Życie wydaje się łatwiejsze, gdy potrafimy szybko rozwiązywać problemy. Do końca tak nie jest, każdy kij ma dwa końce. Niestety ta cecha sprawia, że zauważamy rzeczy, których ludzie intelektualnie ograniczeni zwyczajnie nie widzą. Należy jeszcze w tym momencie wspomnieć, że umiejętność wyszukiwania problemów różni się w przypadku kobiet i mężczyzn. Kobiety znajdują ich zawsze znacznie więcej, co dowodzi oczywiście ich wyższego poziomu inteligencji ;)

poniedziałek, 12 października 2015

ach, Ci mężczyźni!

Byłam przedwczoraj na szkoleniu. W Warszawie. Wracałam "pendolinem", w bezprzedziałowym wagonie. Byłam dosyć zmęczona, więc odłożyłam książkę, zamknęłam oczy i ułożyłam się na kiepskim fotelu maksymalnie wygodnie. Odprężenie trwało chwilę, bo jak ogólnie wiadomo, uwielbiam podsłuchiwać ludzi. Czasem, idąc ulicą, tworzę w głowie coś, jakby kolaż, z usłyszanych fragmentów rozmów. Kiedyś to muszę zapisać ;)

sobota, 15 sierpnia 2015

Gdy nie było komputerów....



Gdy moje dzieci budzą się o jakiejś wysoko nieprzyswajalnej porze, jedyną interakcją, jaką mogę ich uraczyć, jest wyrzucone gdzieś z trzewi zdanie: "Jezzzzzuuuuuu, śpij jeszcze, albo przynajmniej leż i się nie odzywaj". Tak wytresowane dzieci budząc się o nawet normalnej porze, nie otwierając jeszcze oczu, najpierw krzyczą" "mamaaaaaa!!!", a następnie, po zlokalizowaniu mnie, zadają pytanie: "Mogę wstać?".

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

tata na plaży!

Lubię polskie morze za to, że jest takie nasze i swojskie. Uwielbiam tę mieszaninę rodaków pocących się na plaży, snujących się pomiędzy straganami na deptaku w tempie przyprawiającym o wkurw... zdenerwowanie. Bo ja zazwyczaj szybko chodzę, nie potrafię spacerować. Chyba że po lesie. Ale tam moje nogi spowalniają z uwagi na kooperację ze zmysłem wzroku utkwionym w ściółce. Uwielbiam zapach słonej wody, piasku, olejku do opalania na rozgrzanej słońcem skórze. Uwielbiam leniwie czytać książki i podglądać. Obserwuję ludzi. Wiem, to straszne. Mało tego - ja ich podsłuchuję. Jako samotna sfrustrowana gruba baba (tak o mnie powiedziano ostatnio), uwagę skupiam na mężczyznach. Tych żonatych oczywiście. I najchętniej dzieciatych - bo wiecie, nie mam już w posiadaniu żadnego egzemplarza i te złe wspomnienia powoli się zacierają, więc muszę w obserwacjach szukać potwierdzenia dla swoich wyborów ;) W tym roku pogoda nie dopisała - mało więc miałam możliwości podglądania plażowiczów, ale jednak te kilka godzin wystarczyło, aby ich pogrupować.

środa, 17 czerwca 2015

Dzika sprawa jest!


Wczorajsze popołudnie minęło nam w sposób zupełnie niespodziewany. Syn aktualnie wyjechał, więc razem z Córką mamy swoje babskie dni. No i miałyśmy spędzić to babskie popołudnie na placu zabaw i na lodach. Po uporaniu się z obowiązkami wyszłyśmy z domu, ale uszłyśmy zaledwie kilka metrów. Przy chodniku leżał gołąb. Córka, jako miłośniczka wszystkich "zwierzątków", natychmiast zwróciła na niego uwagę. Okazało się, że gołąb jest całkiem żywy, ale nie jest w stanie latać, ani nawet szczególnie uciekać. Zapakowałyśmy więc ptaka do kociego transportera i zawiozłyśmy go do Dzikiej Kliniki (KLIK). Wiedziałyśmy od razu gdzie jechać, ponieważ równo rok temu odwoziłyśmy w to miejsce nieopierzone pisklę sikorki. No może nie do końca wiedziałyśmy "gdzie", ponieważ w ostatnich aktualnościach śledzonego przez nas profilu tej właśnie fundacji, przeczytałyśmy świetną wiadomość, że Dzika Klinika ma w końcu odpowiedni lokal, a rok temu mieściła się w zwykłym mieszkaniu. Jednak sam lokal to nie wszystko - potrzebna jest kasa na jego remont i na doprowadzenie go do stanu odpowiedniego dla funkcjonowania tej organizacji. A kasy brak.

wtorek, 16 czerwca 2015

Błagam, nie rób tego, mężczyzno!



Nie od dzisiaj wiadomym jest, że kobiety lubią prawdziwie męskich mężczyzn. Również nie od dzisiaj wiadomym jest, że kobiety są przewrotne i płci przeciwnej trudno je zrozumieć. Istnieje cała masa typowo "męskich" męskich cech, i to takich męskich, że aż strach, które wcale się kobietom nie podobają. Zatem, mój drogi potencjalny męski czytelniku, weź sobie do serca kilka rad i nigdy, przenigdy, nie rób rzeczy z poniższej listy.

poniedziałek, 4 maja 2015

Bokserka - recenzja

Jakiś czas temu, gdzieś, właściwie nie do końca pamiętam gdzie, natknęłam się na dyskusję na temat powieści "Pudełko ze szpilkami" Grażyny Plebanek. Opinie o tej książce były bardzo pozytywne i pochlebne w związku z czym zapamiętałam nazwisko autorki, a książka wisiała sobie na liście do przeczytania. I na tym się mój kontakt z tą autorką skończył.

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Dziecko to nie samobójca!

Małoletnie egzemplarze mam w domu dwa. Całkiem różne. Z innymi potrzebami, inną wrażliwością, innym poczuciem własnej wartości, innymi zdolnościami i sprawnością fizyczną. Dwa skrajnie skrajnie różne egzemplarze, należałoby dodać.

piątek, 27 marca 2015

Cała Polska czyta dzieciom

Czytacie z dziećmi? My uwielbiamy wspólne czytanie. A ja uwielbiam je jeszcze bardziej, odkąd czytamy już bardziej dorosłe książki. Czytanie dzieciom niemal od urodzenia sprawia, że czteroletnie dziecko spokojnie potrafi skoncentrować się na czas czytania jednego rozdziału i śledzić fabułę książki, gdy czyta się mu po jednym rozdziale dziennie.

Co czytamy? Na razie głównie książki, które ja najbardziej lubiłam gdy byłam mała (ale sporo starsza od moich dzieci teraz). Córka najbardziej ceni Londona (psy, wilki, te sprawy), a my z Synem preferujemy fantasy. Ostatnio czytamy jednak coś, co i dla mnie jest nowością. Dostaliśmy od cioci Kasi (KLIK) książkę o zwierzoduchach (KLIK). O jakie to fajne!

Wieczór w naszym domu (czyli fragment "Zwierzoduchów") - czyta Anna L.:


Glos00006

PS. Nie czytałam tego wcześniej, a nagraliśmy nasz rzeczywisty wieczór - więc masa jest w tym nagraniu przejęzyczeń. PS2. Akcja w postaci rozmów pomiędzy nami jest na samym końcu :D

niedziela, 22 marca 2015

pupa

Miejsce akcji: Tesco, sobota, około godziny 23:00

Stoję w dziale odzieży damskiej i próbuję wybrać spodnie. Wiem, normalne kobiety nie kupują spodni w tesco, ale - po pierwsze primo - ja nie jestem normalną kobietą, jestem kobietą, która nie znosi zakupów. Po drugie primo (KLIK) - jestem kobietą, która nie znosi ludzi w sklepach, więc wybieram zakupy, gdy sklepy są puste. Po trzecie primo ultimo - spodnie mi były cholernie potrzebne na niedzielny poranek (jak się okazało w niedzielny poranek, jednak nie były, ale w sobotni wieczór byłam przekonana, że będą potrzebne). No więc (nie zaczyna się zdania od "więc", więc zaczęłam od "no") wybieram te spodnie i mam wrażenie, że ktoś stoi za mną. Kątem oka dostrzegam gościa, lat około 40. Stoi za mną i gapi się na mój tyłek. Obróciłam się zatem o jakieś 45 stopni w jego kierunku spoglądając na niego wymownie - w efekcie czego gość zrobił dwa kroki w bok tak, aby w dalszym ciągu stać za mną i dalej się gapił. W sklepie pusto. Myślę, że w razie czego wszędzie są kamery i że potrafię bardzo szybko biegać (w każdym razie do niedawna potrafiłam, bo nie sprawdzałam tego, ze względu na kolano, w ciągu ostatnich trzech lat), a drzeć się potrafię jeszcze głośniej (lata praktyki w wydzieraniu się przez telefon na Eksa). Raczej nie miałam się czego bać. Pomyślałam też, że nie mam makijażu, jestem w dresie, a włosy jakieś takie nieumyte mam (instynkt samicy zadział). Fakt ten działał na moją korzyść - istniała większa możliwość, że faceta przestraszę. Z tą myślą postanowiłam przeprowadzić nagły atak na zboczeńca, polegający na szybkim i niespodziewanym obrocie o 180 stopni i jeszcze wymowniejszym niż poprzednio spojrzeniu mu w oczy. Zanim skończyłam obmyślać plan, atak był już przeprowadzony. Taki był nagły! Stoję więc na przeciw gościa, patrzę wymownie i gorączkowo myślę "co teraz, co teraz?". Cisza ciągnie się w nieskończoność. Konsternacja po obu stronach narasta. Napięcie wibruje w powietrzu... I nagle facet odzywa się speszony:
- Przepraszam, że tak się zapatrzyłem, ale ma pani pupę jak Kim Kardashian...
No szoknęło mnie normalnie i zaniemówiłam. Po odzyskaniu pełni władz umysłowych, już w domu, podjęłam następujące działania:
- sprawdziłam jak wygląda pupa Kim Kardiashian,
- pooglądałam się w lustrze ze wszystkich stron (no za Chiny ludowe nie mam takiej pupy),
- zmierzyłam obwód tyłka - na bank nie mam takiej pupy, a z pewnością nie mam tak szerokich bioder,
- uznałam faceta za nienormalnego,
- doszłam do wniosku, że pupę to ja mam jak Jennifer Lopez ;) i z tą myślą, oczywiście zadowolona, poszłam spać.

PS. od tamtej pory nie zjadłam nic słodkiego :D









czwartek, 5 marca 2015

Nie lubię feministek i wegetarian.

Nie lubię też prawicowców, korwinistów, lewicowców, ekologów, ekomatek, ekoludków. Nie lubię przeciwników szczepień i zwolenniczek karmienia piersią, nie lubię noszących swoje dzieci w chustach - w tym przypadku siebie ;)

Nie oznacza to jednak, że nie zgadzam się z poglądami części z nich. Nie lubię ludzi skrajnych, zacietrzewionych w swoich poglądach.

Zostałam wychowana w rodzinie, w której tata, głęboko uprzedzony do komuny, wciąż rozprawiał o polityce. Gdy byłam dzieckiem zupełnie mi to nie przeszkadzało. Ba! Skoro tak uważał mój duży, dorosły i mądry tata, to tak musiało być. Realizmu dodawały opowieści, jak to akademik został spałowany przez ZOMO. Mając kilka lat znałam na pamięć historię chowającego się pod łóżkiem kolegi, któremu zmieściła się tam tylko głowa i klatka piersiowa i któremu odbili nerki, a przed oczami miałam obraz żołnierzy strzelających do tłumu protestujących. Wiedziałam, że mama uciekała przed ZOMO będąc ze mną w ciąży, gdy jej jedynym przewinieniem było mieszkanie w akademiku. (Tak, to dlatego nie jestem do końca normalna, nikt nie byłby normalny spędzając pierwszy rok życia na miasteczku studenckim AGH). Z takim wychowaniem powinnam być wojującą zwolenniczką prawicy, ale...

Jednocześnie byłam wychowana w domu, w którym ten sam tata, dzielił obowiązki domowe z mamą. Widok taty w kuchni, z odkurzaczem, robiącego pranie czy prasującego był dla mnie zupełnie naturalny. I to nie na prośbę mamy. Tata doskonale zauważał co trzeba zrobić w domu i to robił. Mama również. Nigdy nie widziałam, aby pokłócili się o to, kto dziś sprząta czy gotuje. Tak samo wyglądały relacje między małżonkami w pozostałej części mojej rodziny. Często powtarzanym u nas żartem była opowieść, jak to teściowa jednej z moich cioć, widząc swojego syna robiącego żonie herbatę, w oburzeniu powiedziała: "w naszej rodzinie mężczyźni nie wchodzą do kuchni!", co ciocia ucięła jednym zdaniem: "a w mojej wchodzą". Od dziecka słyszałam o tym, że kobieta powinna być przede wszystkim niezależna, a mężczyzna to jej partner, a nie pan i władca. Sama tak uważam. Bardzo mi jest źle z tego powodu, że swojego życia nie pokierowałam zgodnie z moimi przekonaniami. I co? powinnam być wojującą feministką? Jednak wojująca feministka łączy się w oczywisty sposób z lewą stroną sceny. Nie mówiąc o działaczkach Femenu, które wydają mi się zwyczajnie śmieszne. Mam wrażenie, że robią feminizmowi na złość.

Był czas, kiedy zastanawiałam się nad przejściem na dietę wegetariańską. Niestety nie znałam wtedy wielu wegetarian, więc gdy tylko los stawiał jakiegoś na mojej drodze, natychmiast zadawałam mu pytania. Dlaczego taki rodzaj diety wybrał, jak się z tym czuje, czy nie brakuje mu mięsa, itp. I wiecie co? Każdy z nich traktował to jak atak! Odpowiedzi były chamskie i nieprzyjemne. Na pytanie "dlaczego nie jesz mięsa?" u przeciętnego wegetarianina pojawia się nerwowy tik w oku, po czym zabijając spojrzeniem delikwent syczy przez zęby: "a dlaczego Ty jesz mięso?". Przy czym odpowiadanie na to pytanie powinniśmy sobie darować. Wegetarianin zadaje je tylko po to, aby nas zgnoić i pokazać nam, jakimi jesteśmy potworami. Drodzy weganie/wegetarianie itd. - czy Wy macie jakieś szkolenia ze złośliwości? W każdym razie takie reakcje postawiły mnie w przekonaniu, że ta grupa nie jest chyba do końca pewna właściwości swoich racji.

Kolejna sytuacja - nosiłam Córkę w chuście. Przy okazji miałam z tymi chustami więcej wspólnego niż przeciętna matka. Poznałam wiele fajnych kobiet, byłam zarejestrowana na forum. Wiedziałam, czułam, że jest to coś dobrego dla mojego dziecka, co potwierdzały opinie lekarzy, fizjologów, psychologów, itd. Tak bardzo chciałam się tą wiedzą podzielić z innymi matkami, że niewiele brakowało, a zaczepiałabym ludzi na ulicy, żeby zwrócić im uwagę, że nosidełko, którego używają, jest szkodliwe dla ich dziecka. Sama siebie się przestraszyłam.

Od ekolożek odstraszyło mnie pewne wydarzenie. Jedna z dziewczyn szyła podpaski wielorazowe i wysłała taką podpaskę na testy do potencjalnie zainteresowanej. Potencjalnie zainteresowana po wypróbowaniu podpaskę prała i wysyłała kolejnej zainteresowanej. Ja wiem, że nic co ludzkie nie jest nam obce, że bakterie nas wszędzie otaczają, a sterylność nic dobrego nie przynosi, że krew to część człowieka, ale do jasnej cholery, gdy wyobraziłam sobie, że miałabym skorzystać z tej podpaski, używanej przez tyle kobiet przede mną i do tego wypranej tylko i wyłącznie w piorących orzechach, bez użycia detergentu, pojawił się u mnie odruch wymiotny. Wyrażenie głośno moich wątpliwości spowodowało, że zostałam zakrzyczana. Więc cóż... Dziękuję bardzo, ja postoję.

Z mojego doświadczenia wynika, że ludzie o skrajnych poglądach nie potrafią o nich dyskutować spokojnie, używając merytorycznych argumentów. Ludzie Ci są w większości przekonani, że ktoś, kto myśli inaczej jest skończonym idiotą, debilem i troglodytą. A ponieważ tak myślą o innych, wydaje im się, że inni myślą w ten sam sposób o nich. Dlatego, mimo iż podzielam wiele poglądów różnych grup, nigdy nie uznaję ich za jedyne właściwe i staram się nie sprowadzać ich do poziomu religii. A dyskusji unikam, co nie znaczy, że nie potrafię zrozumieć racji innych ;) Uprzejmy uśmiech i pokiwanie głową są bardzo dobrą metodą na spokój.

A to autentyczna rozmowa ;)




środa, 25 lutego 2015

każdy ma jakieś dziwactwa ;)

Jakaś moda panuje ostatnio na dzielenie się swoją intymnością - jakby samo prowadzenie bloga nie było wystarczającym obnażaniem się. Ale ponieważ w RODK zostałam określona jako osoba introwertyczna - trzeba z tym walczyć. Ten post będzie terapią. Poniżej wymienię moje dziwactwa ;)

1. Zaglądam ludziom do uszu

Serio. Nie wiem dlaczego, ale brudne paznokcie nie rażą mnie tak, jak brudne uszy. Paznokcie może dlatego, że po kilku latach prowadzenia sitodrukarni wiem, że można nie móc ich domyć. To znaczy można rozpuszczalnikiem. Ale stosowanie tej metody kilka razy dziennie powoduje powstawanie ran. Ale ja nie o tym. Ja o uszach. Sama ZAWSZE mam w kieszeni patyczek do czyszczenia uszu. Muszę mieć.

2. Najchętniej zamieszkałabym w lesie

Choćbym była nie wiem jak zmęczona, na hasło "jedziemy do lasu" jestem gotowa w 5 minut. Uwielbiam łazić po lesie szczególnie w sezonie grzybowym. Dzieci mniej to lubią, ale nie mają wyjścia. Mają za to dużą wiedzę w rozpoznawaniu grzybów. Znacie siedmiolatkę, która rozpoznaje poszczególne odmiany borowików i krzyczy na cały głos: mam ceglastoporego!!! Albo która wie jak wygląda opieńka lub gołąbek zielonawy? Córka wie. W dodatku wykrzykuje w lesie nazwę każdego grzyba, gdy tylko go znajdzie (a znajduje wyjątkowo często), wskutek czego jacyś zazdrośni grzybiarze dwukrotnie pocięli mi opony w aucie.
Moim największym marzeniem jest mieszkanie w chatce pod lasem, z dala od świata. Z dziećmi i zapewniającym mi poczucie bezpieczeństwa mężczyzną, który zbuduje mi wędzarnię, na wypadek gdybym miała ochotę spróbować wytwarzać własne wędliny. I nie wkurzy się na mnie, gdy po dwóch razach mi się znudzi ;) Ponieważ mężczyzny idealnego nie spotkałam, raczej nie wieszczę temu marzeniu spełnienia. Sama pod lasem mieszkać bym się bała. Nie zwierząt, nie ludzi, ale na przykład wypadku. Aaaa, no i nie wyobrażam sobie póki co, żeby moje dzieci mieszkały z facetem, który nie jest ich ojcem. To w sumie skomplikowana sprawa :/

3. Nie potrafię utrzymać porządku w ubraniach

Mimo że zdejmując pranie z suszarki od razu je składam, to często poskładanego nie odnoszę do szafy. No i leżą takie kupki w całym mieszkaniu. Nie będę tego rozwijać, bo nie jestem wcale z tego dumna.

4. Gubię klucze

Znajduję je po jakimś czasie. Na przykład po roku. W torebce, kieszeni spodni albo innym oczywistym miejscu, gdzie - dałabym sobie głowę uciąć - sprawdzałam milion razy.

5. Nienawidzę zakupów

To już nie raz wspominałam. Najchętniej chodziłabym w jednym ubraniu i jednych butach przez cały czas. Dostaję drgawek, gdy czeka mnie wyprawa do centrum handlowego. A szczególnie nie lubię kupować butów. Na samą myśl się denerwuję. Drgawek dostaję też, gdy centrum handlowe nazywa się galerią ;)

O! bez rysunku "tą razą" ;) Dla odmiany :D


niedziela, 15 lutego 2015

Jak się nie domyślasz...



Moje drogie Panie, jak często taka sytuacja miała miejsce? Ile razy chciałyście, żeby facet coś dla Was zrobił tak sam od siebie? Bo jak byście mu powiedziały co ma zrobić, to cały urok by prysł? Szczególnie gdy chodziło o błahostki. No bo jak powiem mu, że ma mi z zaskoczenia powiedzieć, że mu się podobam, to bez sensu. Albo żeby sam się zabrał za naprawę jakiejś pierdoły - można wtedy się pochwalić, jaki ten mój facet zaradny. Albo żeby zauważył, że nie jest poodkurzane i sam od siebie to zrobił. Albo żeby sam kupił bilety do kina i film wybrał, i jeszcze babcię poprosił o opiekę nad dziećmi w tym czasie. W ogóle pomyślał o tym, żeby coś zrobić! Żeby zadbał o nas z własnej inicjatywy. Siedzicie więc i myślicie, że on nic nie robi, a powinien, a on nawet się nie domyśla, że czegoś oczekujecie i frustrujecie się coraz bardziej, aż w końcu wybuchacie. Najczęściej wybuch następuje "znienacka" dwa dni przed okresem.

Jakiś czas temu wybrałam się z moim byłym chłopakiem (takim jeszcze z czasów przed mężem) do kina. O w jakim ja byłam szoku, że jak postanowiliśmy się do tego kina przejść i ustaliliśmy mniej więcej którego dnia, to zaraz poinformował mnie gdzie, kiedy i o której mam być. Sam zarezerwował i kupił bilety. Tak, to naprawdę może budzić zdziwienie po kilkunastoletnim związku, w którym wyjście na film, nawet to inicjowane przez niego, kładło na mnie obowiązek sprawdzenia kin, cen biletów, godzin, a na końcu zapytania małżonka czy mój wybór mu odpowiada.

Wracając do męskiej psychiki. Jedno wiem. Facetowi trzeba prosto z mostu mówić o oczekiwaniach. Co prawda nie zawsze te oczekiwania będą spełniane, ale jest duża nadzieja. Na domyślność nie ma co liczyć. Czasami trzeba powtarzać coś w nieskończoność, wbrew powiedzeniu, że jak facet powiedział, że coś zrobi, to na pewno to zrobi i nie trzeba mu o tym przypominać co pół roku.

Moi drodzy Panowie, w sytuacji jak na obrazku kobieta wcale nie ma na myśli, że już nic nie musicie robić. Powyższe zdanie, to wyrażenie najszczerszej pogardy dla stanu Waszego intelektu oraz początek gorączkowych rozmyślań na temat: "czy on mnie jeszcze w ogóle kocha?", a stąd już niewiele brakuje do porządnej awantury. Rozejrzyjcie się po domu czy kran nie cieknie, czy jakiejś szafce nie brakuje zawiasu, spójrzcie na żonę, czy nie była przypadkiem u fryzjera i należałoby się zachwycić jej wyglądem, albo zwyczajnie okażcie odrobinę zainteresowania. ZAINTERESOWANIA. Seks w tym przypadku nie jest wskazany - utwierdzi jedynie kobietę w przekonaniu, że myślicie tylko o jednym, a w ogóle to skończeni z Was egoiści ;)

sobota, 14 lutego 2015

Kubki smakowe na szyjce macicy

Są kobiety, które czytają babskie książki. Taki Grey ostatnio wiedzie prym. Nie krytykuję. Nie czytałam. Nie mam zamiaru. Krytykować sobie mogę Coelho, bo czytałam, nawet kilka. Tylko w przypadku dwóch dobrnęłam do końca. Są kobiety, które czytają naszego rodzimego erotomana Wiśniewskiego. Też czytałam. Podobało mi się, jak byłam młoda i głupia. Teraz się sobie dziwię ;)

A ja sobie czytam raczej mało babskie książki. W większości. I w takiej mało babskiej dziś znalazłam to:


Z tą rewelacją popędziłam robić śniadanie. Sałatkę. Bo się odchudzam. Codziennie. Mniej więcej do południa. Około południa dochodzę do wniosku, że:
- jest mi ciepło, a bardzo to lubię,
- Córka mi kiedyś powiedziała, że lubi się do mnie przytulać, bo jestem mięciutka,
- moje BMI jest poniżej 25, więc teoretycznie nadwagi nie mam (praktycznie to ten wskaźnik jest do dupy),
- faceci zwracają uwagę na to co mówię (w końcu!),
- na spotkaniach towarzyskich zazwyczaj jestem adorowana,
- uwielbiam jeść ;)
Ale było jeszcze "do południa", więc się odchudzałam. Robiłam zatem sałatkę z pora (kolejny plus bycia singlem - nawet czosnku się można najeść na śniadanie) i opowiadałam mamie, co przeczytałam w książce. Przy krojeniu warzyw do sałatki doszłam do wniosku, że kolorystycznie ta sałatka jakaś uboga jest i coś czerwonego by się przydało. Wtedy byłaby ładniejsza. Mama zaproponowała paprykę. Wzięłam więc paprykę, wycięłam gniazdo nasienne i....


Tę, będącą w stanie wzwodu, część papryki podarowałam świnkom morskim, niech mają coś dziewczyny z walentynek, zastanawiając się czy papryka jest dostatecznie słodka - to tak odnośnie wspomnianych wcześniej kubków smakowych. A następnie spojrzałam w okno:


Co z tego wynika? Walentynki można celebrować na wiele sposobów, a nawet te samotne są całkiem przyjemne :D

PS. A Wam, tym którzy spędzacie je we dwoje, polecam zaopatrzyć się w miód ;)

piątek, 6 lutego 2015

Nie lubię mieszać się w politykę

No nie lubię. Pewnie nie jedna osoba nie będzie miała o mnie najlepszego zdania - bo poglądy poszczególnych partii mnie nie interesują, nie wypełniam obowiązków obywatelskich i na polityce zupełnie się nie znam. Nie lubię ludzi skrajnie prawicowych, ani tych skrajnie lewicowych. Nie jestem w stanie się określić po której stronie barykady stoję. Z jednej strony - odebrałam wychowanie w pogardzie dla komunizmu, a wiedza ekonomiczna zdobyta na studiach przychyla mnie do popierania liberalizmu gospodarczego. Polska prawica odrzuca mnie jednak swoim zacofaniem i zacietrzewieniem. Z drugiej strony wierzę w wolność osobistą, uważam, że orientacja seksualna każdego człowieka, to tylko i wyłącznie jego sprawa. A sprawę świeckości Państwa przemilczę.



Śledzę jednak te wydarzenia, które dotykają mnie osobiście. I tak było dzisiaj. Cieszę się z przyjęcia ustawy o ratyfikacji Konwencji Rady Europy o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Jednak dzisiaj miało miejsce jeszcze jedno istotne wydarzenie - sejm odrzucił projekt dotyczący podniesienia kwoty wolnej od podatku. Kwota ta oscyluje w okolicach 3000 zł od wielu lat, co wydaje mi się zwyczajnie śmieszne. Ta sytuacja godzi w interesy ludzi najbiedniejszych (więcej o tym tu: KLIK). Specjalnie obejrzałam dziś kilka programów informacyjnych i o tym fakcie nie było w nich w ogóle mowy! Za to sejmowe awantury o konwencji i wypowiedź na temat płci posła Niesiołowskiego odbiły się szerokim echem! 


Zatem dzisiaj będzie politycznie:





Dobranoc :)

piątek, 30 stycznia 2015

Moje dziecko jest ćpunem!

Reklamy medycznych suplementów diety dla dzieci denerwowały mnie od dawna. Ale wczoraj aż mną zatelepało. Podczas 20 minutowej jazdy samochodem, w radio usłyszałam 6 reklam suplementów diety, w tym jedna po drugiej reklamy: apetizera - "by niejadek zjadł obiadek" - oraz limitków, rzekomo ograniczających apetyt na słodycze! Osobiście staram się unikać tego typu produktów. Ale ile jest matek, które podadzą dziecku syropek lub kropelki w trosce o jego zdrowie? Przecież to niemożliwe, żeby prawo pozwalało na sprzedaż czegoś, co dziecku zaszkodzi.


Na jednych z pierwszych zajęć z marketingu, jakie miałam na studiach, omawialiśmy "rodziców" jako najłatwiejszą do sterowania grupę docelową. Reklamy produktów dla dzieci perfidnie wykorzystują nasze emocje! Bo kto nie chce dla swojego dziecka jak najlepiej? Szczególnie w dzisiejszych czasach. 30 lat temu matka pracująca na dwa etaty wracała do domu i miała świadomość konieczności zapewnienia dzieciom posiłku i ściągnięcia ich z podwórka o odpowiedniej godzinie, aby zdążyły odrobić lekcje. I tyle! Ewentualnie mogła wychowawczo dać pacholęciu w dupę za wybicie piłką okna na klatce schodowej. A gdy dziecko sprawiało problemy - była to tylko wina niegrzecznego gówniarza, który matki i jej krwawicy nie szanuje. Nie twierdzę, że brak świadomości wpływu postępowania rodziców na zachowanie dziecka był pozytywem tamtych czasów, ale miał jedną zasadniczą zaletę - ograniczał rodzicielską frustrację. Dzisiaj w matkę niemal od momentu poczęcia dziecka wtłaczane są wyrzuty sumienia. Nie jest ważne jak postępuje - otoczenie zawsze pokaże jej, że wszystko może robić lepiej. Dzisiejsza matka czuje się winna za każde niewyraźnie wypowiedziane przez jej dziecko słowo, za każdą krostkę i za każdy szczegół, którym jej dziecko różni się od obrazu dziecka idealnego. Taka matka jest niezwykle podatna na wszelkie działania marketingowe, tym bardziej te stosowane przy sprzedaży produktów, które bez wysiłku mają w cudowny sposób naprawić jej nieidealnego bobasa. Działania, które wykorzystują nasz podstawowy instynkt przetrwania gatunku, czyli nic innego, jak chęć zapewnienia swojemu potomstwu jak najlepszych warunków życiowych. I założę się, że istnieje masa ludzi, którzy dają się na to nabierać.

 Poza tym zastanówcie się, co to za metoda wychowawcza? Poprzez podawanie dzieciom tego typu środków uczymy je, że na każdy kłopot znajdzie się magiczna pigułka. Po co uprawiać sport, po co zdrowo komponować dietę? Po co się uczyć? Złe wyniki w nauce to wina braku koncentracji, a tej przypadłości pozbędziemy się za pomocą musujących tabletek "sesja". Nie działa? Ojej... to znaczy ciężki z nas przypadek.

I jeszcze najgorsze zagrożenie - uzależnienie od leków. Podawanie dzieciom syropków, tableteczek i pigułek to świetna droga do zapewnienia im takiej przyszłości. A na uzależnienie od leków, Drodzy Państwo, często się umiera. Niestety z własnej woli wychowamy pokolenie ćpunów.




Uważam, że brak zakazu reklamy suplementów diety i lekarstw jest zwyczajnie skandaliczny! 

PS. pamiętacie, co działo się Colinowi z "Tajemniczego Ogrodu"? 

piątek, 23 stycznia 2015

Narzeczony na gwałt poszukiwany!

Najczęstszym, co może usłyszeć samotna kobieta po trzydziestce, jest zdanie: "jesteś jeszcze młoda, ładna, znajdziesz sobie kogoś". Ewentualnie opinie: "z braku chłopa fiksuje". Gdy kobieta jest zbyt długo samotna, zaczyna być postrzegana jako desperatka. Koleżanki starają się swoich mężów trzymać od delikwentki z daleka, bo te kilka zdań, które ostatnio z nimi (tymi mężami) zamieniła, to był flirt. Na bank. Bo przecież już jest jej obojętne kto, byleby za rozporek mogła złapać. "Ja Ci dobrze radzę kochana, Ty lepiej trzymaj tego swojego krótko, jak ona się zbliża. Nigdy nie wiadomo, z której strony zaatakuje. Ani się obejrzysz i Ci go odbije, flądra jedna. O!"

Gdy rzeczona flądra zbliża się do towarzystwa, panie natychmiast przystrajają oblicza pięknymi uśmiechami. "Oj, wiem jak Ci ciężko, sama jesteś. Podziwiam Cię. I wiesz, czasem jak mi ten mój pieprznie skarpetami na środek pokoju, to Ci zazdroszczę. Ale ja bym tak nie dała rady, trzeba mieć dużo siły. Nie łatwiej by Ci było z kimś? Zawsze to łatwiej."

A ja tak słucham i słucham, i myślę, i może bym i tych rad posłuchała? Bo przecież całe to towarzystwo, tyle osób, tyle bogatych różnorodnych umysłów, nie może się mylić. Co z tego, że pół mojego życia, które spędziłam w związku przyniosło inną naukę. I może znalazłabym sobie tego narzeczonego. Ale wybredna będę, wymagania mam:

1. Wygląd
Nie wygląd najważniejszy, wiem. Ale jeżeli mogę być wybredna, to będę. Także tego... idealnym kandydatem byłby wysoki, misiowaty brunet. Nie lubię chudych facetów. Z twarzy coś jak Jason Momoa, trochę mniej umięśniony. Specjalnie dla niego poszłam do kina na Conana - film beznadziejny, ale może wydawało mi się tak, gdyż średnio śledziłam akcję, zapatrzona w tę twarz:



Włosy - najlepiej długie, ale niekoniecznie.

2. Głos.
Barwa głosu, to jedna z pierwszych cech, na którą zwracam uwagę. Głos, jak Peter Steel. Nie ma nic gorszego, jak wielki facet z piskliwym głosem.




3. Inteligencja
Na nic się zda wygląd Pana Momoa i głos Steela - jak chłop będzie głupi. Wymarzony kandydat powinien imponować mi intelektualnie. I musi czytać! Dużo czytać. Czytający facet nawet wyglądać nie musi, byleby nie był ode mnie drobniejszy. Ramię ma mieć szersze niż moje, a o to nie tak łatwo ;) Przykładów nie podam.

4. Usposobienie
Pewność siebie. To jest najważniejsza cecha jakiej wymagam. Facet, który nie jest pewny siebie, jest spalony. Ale w tym wszystkim musi mieć w sobie ciepło. Jak Miłoszewski. 



Co prawda nie wiem jakim człowiekiem jest pan Zygmunt, ale ma takie właśnie ciepłe oczy. Jeżeli jednak chociaż trochę postać Szackiego wzorował na sobie, to pewnie bym go nie polubiła. Szacki to jeden z najbardziej wkurzających mnie bohaterów literackich. Co nie oznacza, że trylogia o nim jest zła. 

5. Sposób wysławiania się
Nie znoszę facetów, którzy przeklinają. Uwielbiam mężczyzn, którzy mają mowę piękną i kwiecistą jak iberyjscy pisarze. Taki Marquez, Vargas, Zafon, Cabre... Byle nie Coelho ;) 



6. Testosteron
Ma kipieć. Czytaliście Metro 2033? W ogóle całe uniwersum? Szczególnie Głuchowskiego i Diakowa. Uwielbiam te książki właśnie ze względu na twardych gości z kałachami kipiących testosteronem.

7. Poczucie humoru
No przecież, że jak Pratchett. Inne niedopuszczalne. 


8. Sposób poruszania się
Tak! to ma ogromne znaczenie! Nie tylko mężczyźni patrzą na ruch kobiecych bioder. Potrafię oglądać programy kulinarne Gordona Ramsay'a, żeby popatrzeć jak się porusza ;) Uwielbiam to jego ADHD!




Tadam!!! Pierwszy blondyn w zestawieniu ;)



Niestety w swoim życiu nie spotkałam mężczyzny, który spełniałby te cechy, i który dodatkowo byłby mi bezgranicznie oddany, więc jak widzicie - jestem zmuszona być sama :D A mężów chować przede mną nie musicie. No... chyba, że jesteście żoną, któregoś z tu wymienionych ;) Poza tym, świetnie to kiedyś napisała Ania z Przewijaka KLIK

Nie chce już ślubu, nie marzę o tym wyjątkowym dniu, z przystojnym mężczyzną u boku. Odciąga mnie od tego to, co obserwuję na co dzień, to, co widzę i słyszę. Wiele moich znajomych małżeństw żyje ze sobą, ale tak naprawdę żyje tylko obok siebie. Mąż z żoną mijają się, spędzają wolny czas samotnie, mimo, że obok siebie. Mam to samo, a przynajmniej nie muszę prać męskich skarpetek i gotować obiadków.  Oczywiście nie chcę generalizować, wiem, że istnieją wspaniałe małżeństwa, takie również znam.


A na koniec, odeślę Was do tekstu Karoliny: Dlaczego nie szukam Kubie nowego tatusia?

"Wpis pisany jest ogromną dawka ironii i jeszcze większą szczyptą egoizmu. Takiego egoizmu za nas dwoje. Nie bierzcie go całkiem serio. Bądź co bądź- może uspokoi on wścibskich." Karolina


Aaaa! Najważniejsze! Facet ma mieć jaja!




czwartek, 8 stycznia 2015

rok życia i śmierci. rok wielkich emocji

Dzisiaj będzie osobiście i chyba nie bardzo śmiesznie. Zresztą jak zwykle ostatnio tutaj.
Od kilku dni podsumowuję sobie w głowie miniony rok, bardzo obfity w wydarzenia, mimo że spędziłam go właściwie w domu.

Na początku roku dostałam informację o pierwszej młodej śmierci. Umarła córeczka moich znajomych. Śliczna, mała dziewczynka, której co prawda osobiście nie poznałam, bo urodziła się za granicą, ale której mocno kibicowałam w walce o zdrowie. Chyba tylko matka wie, jak rozwala taka informacja. Jak rozwala śmierć własnego dziecka, nie jestem sobie w stanie wyobrazić.

Na początku roku odbyło się też nasze badanie w RODK, które mną psychicznie wstrząsnęło. Nie było to łatwe doświadczenie. Smutne jest to, że wpis na temat badania jest najczęściej odwiedzanym na blogu. Wszystkim odwiedzającym życzę powodzenia.

Na wiosnę dotarła do nas szczęśliwa wiadomość. W rodzinie mojego męża urodziła się mała dziewczynka. Szczęście nie trwało długo. Zaraz po tym zachorował i umarł jej tata. Nie miał nawet czterdziestu lat. Zabrał go rak. Ta wredna choroba nie poprzestała jednak na jednym życiu. Niedługo potem, bo nie minął miesiąc, w tej samej rodzinie umarła młoda mama. Niesamowicie pozytywna kobieta. Zostawiła synka, rok młodszego od mojego. Było to mniej więcej w czasie gdy zmarła Przybylska. Gdy cała Polska opłakiwała aktorkę, mnie trafiał szlag. Byłam zła, że wszyscy o niej pamiętają.

Moja reakcja na śmierć w moim otoczeniu była zawsze taka sama - nie odzywałam się zbyt wiele do najbliższej rodziny zmarłej osoby. Myślałam, że to nie na miejscu i że nie będą mieli siły na rozmowę ze mną. Dopiero niedawno ktoś uświadomił mi, że to nie prawda. Matka nie Wariatka - dziękuję za ten wpis KLIK.

Rok był też dla mnie bardzo pozytywny zawodowo. Mimo, że nie zarabiam na tym co lubię na tyle, bym mogła spać spokojnie, to bardzo się rozwinęłam. Wszystko to byłoby niemożliwe bez wsparcia najbliższej rodziny (mamo, jesteś najlepsza). I bez pewnej osoby, którą na żywo zobaczę dopiero jutro.

Kochana i droga Aniu "Przewijko" KLIK - chyba sama sobie nie zdajesz sprawy, jak dużo Ci zawdzięczam w tym roku. Dzięki Tobie wzięłam udział we wspaniałym projekcie, który ruszył mój tyłek z odrętwienia. Dzięki Tobie, poznałam masę cudownych osób. Dzięki Tobie, zamiast myśleć o swoim nieszczęściu, nie miałam na to czasu i zaśmiewałam się pracując z Gosią KLIK po nocach. Gosia zresztą jest kolejną osobą, która przywróciła mi wiarę w człowieka. Mam nadzieję, że nasza znajomość przetrwa długo. 


W tym też roku umocniła się moja przyjaźń z pewnym wielkim człowiekiem. Wybacz, że nie odzywam się do Ciebie zbyt wiele.

W minionym roku urodził się w mojej najbliższej rodzinie cudowny chłopczyk. Taki malutki ideał, do wyściskania, przytulania, zachwycania. Moje dzieci nie mogą się doczekać, kiedy urośnie na tyle, żeby się można było z nim bawić. To taki największy pozytyw 2014 roku.

W grudniu, 7 urodziny obchodziła moja Córka. Nie mogę uwierzyć, że jest już taka wielka. Gdy śpiewałam jej sto lat w domu Eksa, a ona zdmuchiwała świeczki z muffinki, która miała symbolizować tort (właściwy był na przyjęciu) - za ścianą domu obok policja rozmawiała z mieszkającą tam rodziną w sprawie śmierci. Życie odebrał sobie pan domu. Może nie bliski znajomy, ale sąsiad przez płot, któremu codziennie mówiliśmy "dzień dobry". Nie wiem, czy mimo starań, moje "sto lat" śpiewane córce brzmiało radośnie.

A w wigilię zdarzył się kolejny mały cud i tym razem moja sąsiadka urodziła ślicznego chłopczyka. Radości nie było końca, gdy sąsiad przybiegał co chwilę aby opowiedzieć z przejęciem o każdym nowym szczególe dotyczącym jego małego synka i żony. W wigilię również odkryłam, że w mojej rodzinie spełniło się większość składanych sobie wzajemnie przed rokiem życzeń.

To wszystko dało mi wiele do myślenia. Ostatni czas uświadomił mi kruchość życia i to jak ważne jest wszystko, co w nim robimy. Teraz jestem znów w ogromnych nerwach - właśnie zbliża się kolejna rozprawa rozwodowa. Nie mogę zasnąć myśląc o tym co noc. Nie jestem w stanie skoncentrować się na niczym innym. Moje nerwy są znów na granicy wytrzymałości. 

Postanowień noworocznych nie robię. Albo zrobię, ale nie będę się nimi dzielić publicznie. Poza jednym: postanawiam mimo nerwów znaleźć znów serce do prowadzenia bloga ;) Z egoistycznych pobudek - dużo dobrego mnie dzięki temu miejscu spotkało.

Szczęśliwego Nowego Roku, Kochani :)