sobota, 29 marca 2014

Ale o co chodzi?


no właśnie! I tyle ;)

Pokoje Życzliwości

Gdy Syn miał 10 miesięcy wylądował w szpitalu. Można powiedzieć, że z błahego powodu, bo była nim reakcja alergiczna. Na tyle ostra, że lekarz zdecydował o konieczności pozostawienia Syna pod obserwacją. Anna L. oczywiście te kilka szpitalnych dni spędziła przy dziecku. Zobaczyła w tym bardzo krótkim czasie ogrom cierpienia. Na oddziale leżały dzieci bardzo chore. W smutnej szpitalnej sali, pełnej rurek, przewodów, urządzeń. I jeżeli było coś, co poza bólem, niemocą i cierpieniem, pogłębiało świadomość choroby, to była nią ta właśnie przestrzeń.

Dlatego Anna L. z całego serca popiera akcje taka jak ta:


Kolorowe miejsca dla dzieci w szpitalach - Pokoje Życzliwości

"Pokój Życzliwości" to zbudowana od początku lub odświeżona świetlica w szpitalu na oddziale dziecięcym. 20 metrów kwadratowych – wstęp tylko dla dzieci. Przytulne sofy, specjalna kolorowa ściana z okrągłymi półkami i dywan w szachownicę. Tak właśnie wyglądają Pokoje Życzliwości. Ideą projektu jest stworzenie na szpitalnych oddziałach takich pomieszczeń, w których dzieci czują się jak u siebie w domu oraz chociaż na chwilę zapominają o trudnej rozłące z rodzicami i szpitalnym leczeniu.
"Pokoje Życzliwości" składają się z czterech stref: artystycznej, zabawy, edukacji i czytelni. Dzieci mogą tam korzystać ze sprzętu komputerowego, telewizyjnego, gier edukacyjnych i przyborów szkolnych a profesjonalny personel dba o bezpieczeństwo i prawidłowy przebieg każdej aktywności dzieci. W ten sposób możliwe jest połączenie podczas pobytu w szpitalu zarówno zabawy jak i edukacji.
Do tej pory udało nam się wybudować/wyremontować już cztery takie świetlice: 2 we Wrocławiu, 1 w Żorach oraz 1 w Oławie. Kolejna świetlica powstanie w Szpitalu Wielospecjalistycznym w Jaworznie. Jednak kolejne 40 placówek z całej Polski czeka na swoją kolej.

Przekazując 1% Twojego podatku Sam/Sama możesz pomóc w akcji i przyspieszyć czas oczekiwania na nową świetlicę w kolejnych szpitalach! :) 
KRS 0000280273



Stowarzyszenie Pozytywne.com


czwartek, 27 marca 2014

drogi producencie papieru toaletowego...

W szafce w toalecie Anny L. jakiś czas temu znalazł się zapas papieru toaletowego, tego co zwykle. Był to papier velvet xxl co to nigdy się ma nie kończyć, ale człowiek i tak co jakiś czas zauważa, że to reklamowe wierutne kłamstwo. Mimo to kupuje w kółko ten właśnie papier wcale nie dla jego super miękkości, nieskończoności czy innych zalet jakie powinien posiadać, a dla nadrukowanych na nim piesków. Anna L. jest bowiem posiadaczką kilkuletniej dziewczynki, która kocha wszystko co jest w kolorach (uwaga, tu cytat): "róż, błękit, fiolet i morsk" oraz, jak wszystkie małe dziewczynki, jest wyjątkową miłośniczką piesków, kotków, koni i kucyków. Dziewczynka ta lubuje się także w jednorożcach, pegazach i pegazorożcach czymkolwiek by one nie były.

Kilka dni temu, gdy skończył się stary papier i z szafki została wyjęta rolka z nowego zapasu, miała miejsce pewna sytuacja:


Anna L. spojrzała na rolkę, na opakowanie... "no cholera jasna, rzeczywiście" pomyślała. Poprosiła Córkę o chwilową akceptację niedźwiadków, tłumacząc, że wszystkie zwierzątka trzeba kochać oraz obiecując, że następnym razem nie pomyli się w sklepie i weźmie ten JEDYNY WŁAŚCIWY papier.

Niestety okazało się, że w żadnym sklepie w okolicy NIE MA papieru z pieskami. Anna L. pogooglała i znalazła to: klik. Ponieważ przez lata pracowała w branży reklamowej zdawała sobie sprawę, że koszty poniesione na zmianę wizerunku marki są doskonałym argumentem za tym, że misie królować będą przez następne kilka lat, o ile nie do osiągnięcia pełnoletności przez Córkę.

I tak się Anna L. zastanawia dlaczego cały zespół marketingowców tworzących tę kampanię nie wziął pod uwagę głównych upodobań typowego przedstawiciela targetu tego produktu. Bo przecież Anna L. nie może być jedyną osobą, która przy wyborze papieru kierowała się taką, a nie inną jego cechą. Szybki risercz wśród znajomych mam to potwierdził (Tak tak czepialscy, próbka była niereprezentatywna, ale co z tego?). Jeżeli według kogoś tam marka wymagała odświeżenia i zmiany ukochanego przez małe dziewczynki zwierzątka, to czemu nie mógł to być kotek lub inny kucyk???

PS. tu Anna L. podpowiada producentom papieru toaletowego, że wyprodukowanie owego w kolorze różowym, błękitnym, fioletowym lub morskim i okraszenie go dodatkowo słodkimi aż do porzygania kucykami lub wspomnianymi wcześniej pegazorożcami gwarantuje niesamowitą sprzedaż. Anna L. chętnie poda numer konta komuś, kto pomysł wykorzysta, w celu przelania należącej jej się za genialność części zysków. Ewentualnie Anna L. informuje, że aktualnie poszukuje pracy.

PS2. Anna L. zastanawia się nad utworzeniem lobby toaletowego zabiegającego o estetykę papieru dostosowaną do kilkuletnich dziewczyńskich tyłków.

środa, 26 marca 2014

dobry humor

O dobry humor w rodzinie L. ciężko ostatnio. Ale wszyscy się starają jakoś temu zaradzić. Syn poprosił o gołąbki i pizzę. Hmmm... Zrobiła więc Anna L. milion gołąbków na obiad i pizzę na kolację. Z tą drugą potrawą odwaliła zresztą niezłą fuszerkę.

Punktualnie o godzinie 20:07 (dzieci kładą się spać o 21:00) sporządziła zaczyn z drożdży w proszku, wody, mąki i cukru. Przyszedł czas na szybki sos pomidorowy. Anna L. odkryła, że nie ma w domu ani cebuli, ani czosnku, ani bazylii, ani oregano, ani... pomidorów. Bardzo nie chciało jej się iść do sklepu i stwierdziła, że nie pójdzie do niego i koniec. Ale nie poddała się. Na patelnię wylała odrobinę wody, zagotowała. Dodała łyżkę keczupu (w końcu jest w nim cebula) i łyżkę koncentratu pomidorowego. Do tego duuuuuużo majeranku i czosnek granulowany. Wytwór okazał się smakować zaskakująco dobrze. Potem do zaczynu dosypała mąki, soli i zagniotła ciasto. Sięgnęła po oliwę do ciasta i... ups. Butelka była pusta. Anna L. przeklęła pod nosem tego, kto nie wyrzucił butelki, po czym szybko odwołała przekleństwo, bo nie miała pewności, czy to nie ona sama. Dolała oleju kujawskiego. Trudno. Miała jeszcze olej arachidowy i lniany (te promocje w Lidlu... człowiek kupuje coś, co potem stoi w szafce, bo nie wiadomo właściwie jak tego używać), ale nie zdecydowała się na takie eksperymenty. Uformowała pizzę rękami - normalnie pomaga sobie wałkiem. Tym razem nie chciała brudzić zbyt wielu przyrządów, bo Anna L. przewidująca jest i wiedziała, że później musiałaby je umyć tudzież załadować do zmywarki. A poza tym Włosi chyba wałka nie używają. Posmarowała sosem pomidorowym i... "pieczarki, cholera, Syn lubi z pieczarkami" - przeklęła pod nosem. A pieczarek nie ma... Lenistwo w dalszym ciągu nie pozwalało jej wyjść do sklepu. Jak wiadomo leniwi ludzie są najbardziej twórczą i odkrywczą grupą społeczną. Nagle: DING!!! zapaliła się żaróweczka. Sos pieczarkowy z gołąbków! Wyłowiła pieczarki z sosu pieczarkowego i otworzyła lodówkę aby wyjąć z niej ser. Tym razem przeklęła w myślach Młodego, największego fana tostów na śniadanie, za zeżarcie sera. Tym razem miała pewność, że to on.

Poddała się, ubrała i poszła do sklepu. Całą drogę przeklinała, bo gdyby poszła od razu, to nie odwaliłaby takiej fuszerki, albo kupiłaby gotową pizzę. W sklepie kupiła pół kilo żółtego sera, dwa opakowania kociej karmy, cztery mleczne kanapki dla potomstwa, oregano, bazylię, colę i nestea. Zapłaciła pół stówki (za co????), przeklęła  i zaczęła zastanawiać się, czy przeklinanie pod nosem nie jest już jej codziennością i czy nie staje się gderliwcem. Po powrocie do domu pizza została posypana oregano i serem, a następnie wylądowała w piekarniku.

Po 12 minutach pieczenia (o 20:38) potomstwo otrzymało talerze z kawałkami fuszerki. Anna L. stanęła nad nimi oczekując reakcji. Zaczęła Córka:
- nooo... hmmmmm.... (gryz, przeżucie, przełknięcie)... smakuje dużo lepiej niż taka ze sklepu.... ale... hmmmm...
tu Annie L. zjeżyły się w napięciu wszystkie posiadane włosy. Córka kontynuowała, bardzo powoli, boleśnie przedłużając każdą sylabę:
-  no..... hmmmmm.... (gryz, przeżucie, przełknięcie).... hmmmm....
"Dobra nasza" pomyślała Anna, bo córka nie zwróciła kolejnego gryza, a do tego te kolejne gryzy następowały w coraz mniejszych odstępach czasu.
- no.... hmmmm.... sama robiłaś.... tatuś też kiedyś zrobił.... (gryz, przeżucie, przełknięcie, zimne poty u Anny L.)... jego była niedobra.... (gryz, przeżucie, przełknięcie)... a ta Twoja pyszna.... (gryz, przeżucie, przełknięcie)... zapamiętaj jak ją zrobiłaś.
Viktoria!!!  Anna L. popatrzyła teraz w stronę Syna, bo w końcu to on chciał pizzę.
- Daj mi dokładkę! - rzucił Syn z miną sugerującą, że z matką chyba coś jest nie tak, skoro tak dziwnie się w niego wpatruje.

Anna L. z wrażenia zapomniała zrobić pizzy-fuszerce zdjęcia, bo w końcu:


Zrobiła za to fotkę gołąbkowi:



oraz robionym wraz z Córką kanapkom (dowód - ręka córki widoczna na zdjęciu)


Jak łatwo można się domyślić Córka dołączyła się do zabawy dopiero po skonsumowaniu motylków i części trawy ze zdjęcia pierwszego.

A poza tym Anna L. ma w końcu klepnięte na 100% wakacje i z tego się cieszy :)

piątek, 21 marca 2014

Anna L. dla innych

Ostatnio Anna L. jakaś taka łatwo inspirująca się jest ;)
Poniżej rysunki stworzone dla mamy pewnego Antoniego (najmłodszego kopirajtera ever)





czwartek, 20 marca 2014

bunt

Anna L. poczytała sobie dzisiaj tu (klik) o buncie dwulatka. Szybka analiza zachowania własnego potomstwa skłoniła ją do jednego wniosku:


I tak się Anna L. zastanawia, czy te wszystkie bunty istnieją na serio? Czy naszym dzieciom, gdy osiągają któryś tam z kolei miesiąc czy rok życia, przeskakuje nagle w głowie jakiś mały dinks, który każe im krzyczeć, skakać i wariować? No dobra, to niby płynnie się pojawia. Ale czy nie jest tak, że to nazewnictwo zachowań potrzebne jest nam dorosłym tylko po to, aby łatwiej im się było uporać z naszym brakiem cierpliwości i nerwami? Bo to doprawdy frustrujące powiedzieć sobie: moje dziecko zachowuje się fatalnie, bo coś spierniczyłam w jego wychowaniu. Sytuacja jest o wiele przyjemniejsza gdy wiemy, że nie my jedyne tak mamy, że dzieci po prostu się buntują, zawsze, jak świat światem i jest to element ich dorastania.

Czy jest na sali psycholog?

PS. Anna L. dokonuje przemyśleń na podstawie własnego podwórka. I dziękuje za inspirację.

poniedziałek, 17 marca 2014

jak nie szkarlatyna to rzyganie

Dzieci Anny L. nie chorowały prawie w ogóle przez co najmniej dwa lata. W grudniu zaraziły się ospą i od tamtej pory co jakiś czas któreś z nich łapie jakieś paskudztwo. Aktualnie chorują jednocześnie, każde na coś innego. Córka sobie tę chorobę zresztą wykrakała, bo kilka dni wcześniej postanowiła symulować:




Ostatni weekend był weekendem Eksa - tzn. dzieci spędzały czas od piątku do poniedziałku u taty. W związku z chorobą Anna L. została z nimi na noc z piątku na sobotę i z niedzieli na poniedziałek. Gdy wrócili do domu wszystkie nerwy Annie L. uspokoiły w momencie gdy córka po dwóch dniach niejedzenia zażądała mamusiowego rosołku, zjadła go trzy talerze mrucząc pod nosem "mniaaaam".  Na drugie danie były krokiety. Syn zjadł i zapytał kiedy będzie drugie danie.
- To było drugie danie - odpowiedziała Anna L.
- Ale jak to? Bez ziemniaczków i kotleta? - Potomek wykazał autentyczne zdziwienie.

Kulinarnie to w ogóle dziwne gusta mają te jej dzieci. Przez dwa lata Anna L. próbowała kiedyś ugotować barszcz "taki dobry jak u dziadka". Mimo wypróbowania miliarda przepisów i sposobów barszcz zawsze był gorszy. Po tym czasie dała za wygraną i na barszcz wysyłała dzieci do dziadka. Tu Anna L. chciała zauważyć, że dziadek nie chciał zdradzić przepisu. Pewnego dnia, w trakcie wakacyjnego wyjazdu, podała mężowi do kolacji "gorący kubek". Potomek podbiegł, spróbował i z radością w głosie wykrzyknął:
- Mamusiu, w końcu się nauczyłaś!!!

A jak już jesteśmy w kuchni:






niedziela, 9 marca 2014

Gandalf z Megapałą

"Mamusiu! Zrób mi zdjęcie! Jestem Gandalf Biały! Gandalf Biały z MEGAPAŁĄ!!!" - ten stary druid kończy dziś 9 lat :) 


sobota, 8 marca 2014

Najpierw chciała...

...dostać kwiatka. Ale kwiatków przez ręce Anny L. przewinęło się dziś kilkaset (ma się to zacięcie florystyczne). Klika zatrzymała dla siebie, kilka rozdała. Aktualnie spogląda na hiacynta i żonkile.

Potem chciała sobie zażyczyć książkę, ale właściwie to sama sobie by ją musiała kupić. No i ostatnio czasu na czytanie jakoś nie starcza, a książkowy zakupoholizm kwitnie. Sterta książek kupionych i czekających na przeczytanie niebezpiecznie zbliża się ku sufitowi.

Teraz zastanawia się jak wywołać sen potomstwa w ciągu dnia (ktoś poleci dobry szybki kurs czarnej magii?). Bo Anna L. skończyła wczorajszą pracę o drugiej nad ranem. O czwartej trzydzieści rano zapinkalała za to na giełdę kwiatową. Tu Anna L. serdecznie pozdrawia: Stefana od liści (dziękuje za piękną kordylinę i liczy, że znowu wpadną na siebie w teatrze, bo życzy Stefanowi czasu na teatr), Darka od róż (chociaż zdzierca!!!) oraz NIE pozdrawia Pana od tulipanów (w 60 szt klapnęły liście, grrrr).

A teraz Anna L. poprosi o:


PS. polubisz Annę L. na fejsie? klik

piątek, 7 marca 2014

szef zabójca

Anna L. bardzo przeprasza, ale nie ma ostatnio czasu na pisanie i rysowanie. Czyta, ale nie komentuje. Obiecuje nadrobić. Udaje jej się jedynie coś narysować:



niedziela, 2 marca 2014

jak zrozumieć faceta?

Podobno faceci są urządzeniami prostymi w obsłudze... Ktoś kiedyś Annie L. powiedział, że jak się dobrze obsługuje drążek, to cała reszta też chodzi bez zarzutu ;) A jednak:


PS. to taki standard już: ktoś jeszcze nie lubi Anny L.? Anna L. na fejsie