czwartek, 27 lutego 2014

pani domu

Odkąd Anna L. przebywa więcej w zaciszu domowym wpadają jej do głowy straszliwie dziwne pomysły. Ostatnio na przykład, postanowiła włączyć telewizor. Zazwyczaj jedynymi użytkownikami tego ustrojstwa są dzieci (właściwie nie zazwyczaj, ale zawsze). Dzieci też jednak korzystają z niego rzadko. Wybierają internety. Gdy Anna L. była mała przybiegając ze szkoły od progu wołała, że umówiła się Agnieszką z trzeciej klatki, rzucała i pędziła do koleżanki. Albo wcale nie wstępowała do domu po szkole, a jej matka zastanawiała się, gdzie też tym razem podziało się jej dziecko. Czasy się zmieniły i dzieci Anny L. spieszą się po lekcjach do domu, bo umówione są na telekonferencję na skype aby omówić podział zadań na serwerze.
Wracając do tematu telewizora, Anna L. przebiegła w głowie wspomnienia dotyczące jego obsługi i włączyła. Pomyślała, że jako kobieta, powinna coś kobiecego pooglądać i poszukała TVN Style.
Trafiła na "Perfekcyjną Panią Domu" i... dowiedziała się, ze do tej pory miała złą technikę ściągania sierści w ubrań (nie takie ruchy ręki) i w ogóle miała złą technikę wszystkiego. Rozejrzała się po bajzlu dokoła i stwierdziła, że będzie oglądać częściej tę Panią Perfekcyjną. Może jak spędzi wystarczająco dużo czasu przed telewizorem to spłynie na nią światłość wiedzy. A wtedy dom stanie się perfekcyjny?

PS. po skończonym odcinku Anna L. doszła jednak do wniosku, że nic z tej perfekcyjności nie będzie, bo kto jej, do cholery, ofiaruje szarfę odpowiedzialności? A jak wiadomo: bez szarfy ani rusz!

PS2. Ktoś jeszcze nie lubi Anny L. na fejsie? To błąd! Klikamy zatem: Anna L. na fejsie

PS3. Anna L. pozdrawia serdecznie Agnieszkę Z. z trzeciej klatki :*


PS. któreś z kolei: Anna L. ma wiosnę na parapecie i nie odda jej nikomu:


taktyka

Anna L. zjadła już trzy pączki i umiera...
No ale jak tu się oprzeć, jak te wredne pączki zewsząd atakują? To taka taktyka chudych zołz, to święto. Napchają naród pączkami i będą jeszcze bardziej błyszczeć na jego tle. 
A parafrazując Sztaudyngera:


wtorek, 25 lutego 2014

chude zołzy na wiosnę

Co tam, Panie, w polityce? Ano w polityce wrze i to wcale nie za sprawą Chińczyków, chociaż Ci trzymają się mocno, jak zwykle. Tak się Anna L. ostatnio zaczytała, zapatrzyła i zadyskutowała, że nie zauważyła wiosny. A na zewnątrz ciepło, milusio, magnolia ma takie nabrzmiałe pąki, które tylko czekać jak wybuchną swoim cudnym kwieciem. Chociaż przed blokiem Anny L. magnolia stoi sobie w cieniu, przez nikogo nie pielęgnowana i jak już zakwitnie, to wygląda jakby ktoś powyrzucał na uschnięte drzewo kawałki zużytego papieru toaletowego. A gdy zaczyna przekwitać i te kawałki zaczynają miejscami żółknąć i brązowieć, to.... To wtedy magnolia idealnie wpisuje się zarówno w pejzaż blokowiska z wielkiej płyty, jak i aktualnych wiadomości atakujących nas z mediów wszelakich.

Co roku, gdy wiosna przychodzi, człowiek z zaskoczeniem (równym corocznemu zaskoczeniu drogowców zimą) odkrywa, że pozimowe kilogramy umiejscowiły się w najbardziej niepożądanych partiach ciała. Annę L. też to dopada, ale w ciągu całego swojego dorosłego życia nic z tym nie robiła, bo "po pierwsze primo" musiałaby pomyśleć o diecie i ruchu, a "po drugie primo" samo myślenie na te tematy sprawiało, że jej się nie chciało.
W tym roku Annie L. coś jednak strzeliło do głowy i postanowiła pobiegać. Plan był następujący:

  • biegnie dziś ile da radę, mierzy czas;
  • spaceruje do powrotu oddechu;
  • biegnie tak długo, jak długo dała radę za pierwszym razem;
  • kolejne kilka dni biega i odpoczywa w tym ustalonym rytmie;
  • po tych kilku dniach wydłuża czas biegania.
Taki sobie Anna L. plan wymyśliła i dumna z siebie była dopóki nie przeczytała, że to normalnie stosowana metoda i nic odkrywczego to nie jest. Niezrażona tym faktem określiła się mianem nadzwyczaj genialnej (skoro wymyśliła metodę stosowaną przez profesjonalnych trenerów) i poszła biegać.

I tak - Anna L. sama nie wierzy, że to zrobiła. I nie - nie opisze szczegółów. I nie - nie ma ochoty na ten temat dyskutować. I tak - niewiele brakowało, aby umarła. Do domu dowlokła się jedynie siłą woli i tylko dlatego, że nie chciała dzieciom wstydu robić tak leżąc przed klatką schodową.


poniedziałek, 24 lutego 2014

taka sobie kawiarnio-cukiernia

Rodzina L. ma pewną fiksację. I to od wielu lat. Fiksację na punkcie pewnego lokalu gastronomicznego i podawanych tam słodkich przysmaków. Anna L. nie wyssała jej z mlekiem matki, otrzymała ją wraz z przepływem krwi pępowinowej. Jej matka, mieszkając w ciąży całkiem niedaleko, chadzała w owe miejsce, aby oddać się dzikim ciążowym zachciankom poprzez konsumpcję kremówki. Chadzało tam również starsze pokolenie rodziny.
Smak ciastka nie zmienił się od lat. Wystrój lokalu również. Przywodzi na myśl głębokie lata osiemdziesiąte, co jeszcze potęguje sentyment. Właściwie teraz można odnieść wrażenie, że to celowe działanie. Tak hipstersko się człowiek czuje.
Miłością do tego lokalu pała także potomstwo Anny L. Jednak zahaczenie o niego kiedyś, samotnie, po drodze z uczelni, nie było takim obciążeniem portfela jak wybranie się tam z potomstwem ;) I nikt Annie L. nie wmówi, że wyżywienie dziecka to nie jest duży koszt. Bo zawsze można więcej wody do zupy dolać. Dziecko, a tym bardziej dwoje dzieci, to skarbonka bez dna!

 PS. ceny na grafice z palca (ale raczej niższe, niż były w rzeczywistości). 

sobota, 22 lutego 2014

wolna sobota

Anna L. idzie trzeć ziemniaki na placki ziemniaczane, ale nie jest tak źle, skoro w międzyczasie mogła coś narysować. Jednak zakupy zrobiła babcia, za porządki nie wziął się jeszcze nikt. Nasza bohaterka zdążyła ugotować zupę i się wykąpać. Na 20 minut w wannie przypadło 17 wejść syna do łazienki, bo MUSIAŁ konsultować pisanie instrukcji do gry planszowej, którą tworzył. I kilka drobnych rzeczy w domu też się udało zrobić. Tylko efektów nie widać. Widać i słychać za to kota. Biega po mieszkaniu, odbija się od ścian, zrzuca wszystko, co nie jest na stałe przykręcone do podłoża lub nie znajduje się już na podłodze.

środa, 19 lutego 2014

czy Anna L. jest mężczyzną?

Wiele razy w ciągu dnia Annie L. zdaje się, że nie do końca jest kobietą. Bo czym, według wszelkich żartów w internetach, charakteryzuje się mężczyzna? Ano na przykład tym, że to totalna ofiara losu, gdy w grę wchodzą obowiązki domowe. I że trzeba mu sryliardy razy powtarzać, żeby coś zrobił:


Obowiązki domowe mogłyby dla niej nie istnieć. Anna L. ma tysiące fajniejszych rzeczy w głowie i nawet gdy zmusi się już do zrobienia czegokolwiek, to i tak myśli o czym innym (książce, nowym rysunku, tekście, swetrze do zrobienia na drutach, itd.).

Kolejna cecha charakterystyczna dla mężczyzn to... Mała podpowiedź: kobiety spójrzcie na swoich mężczyzn. A teraz popatrzcie w dół. Nie! Nie tu! Niżej, jeszcze niżej... Bingo! Buty. Te same co wczoraj, przedwczoraj, tydzień temu, miesiąc, w tamtym roku... Anna L. jak już ubierze jedne buty i je sobie rozchodzi, to nie ma bata, aby chodziła w czymś innym dopóki sezon się nie zmieni. Chociaż wspomina też z rozrzewnieniem stare nastoletnie czasy, gdy w glanach chodziło się na sanki zimą i na plażę latem. I tu następuje odejście od typowych męskich cech: nasza bohaterka nie lubi patrzeć na kobiety w szpilkach. Od razu współodczuwa ich przeraźliwe zmęczenie stóp i przykurcz ścięgien w łydkach.

Anna L. nie znosi też chodzić na zakupy. I do tej pory nie mieści jej się w głowie dlaczego centra handlowe ktoś nazwał "galeriami".

Jedziemy dalej: podteksty, domysły, ukryta prawda. Do Anny L. trzeba mówić otwarcie, dużymi literami i na chłopski rozum. Łopatologicznie. I nie, nie domyśli się, że coś powinna zrobić jeżeli nie powie jej się tego wprost.

Na domiar wszystkiego ma czelność mieć własne zdanie!

I tak, Anna L. chętnie nazywałaby siebie mężczyzną gdyby nie słoiki... Tak trudno je otwierać. Miiisssiuuuuu!!!! Pomóż!

poniedziałek, 17 lutego 2014

były chłopak

Reasumując swoją działalność blogową Anna L. zauważyła, że najwięcej zainteresowania wzbudzają posty na temat jej życia uczuciowego. No to proszę:



niedziela, 16 lutego 2014

ławica matek



Przypomnijcie sobie Wasze pierwsze chwile bycia matkami. Dla Anny L. był to czas całkowitego zagubienia (zresztą w tej kwestii nic się nie zmieniło, jej dzieci są najstarsze wśród dzieci w rodzinie), ale też masy "dobrych rad". Pierwszą z serii takich rad, usłyszała jeszcze w ciąży: nie jedz tyle jabłek, bo urodzisz brzydkie i pomarszczone dziecko. WTF? Ta sama osoba, odwiedzając ją w szpitalu po porodzie, radziła aby Anna L. poprosiła pielęgniarki o lód na brzuch, bo ona TAKIEGO brzucha nie miała, miała piękny i płaski. I teraz uwaga, najlepsze, o noworodku: nie kołysz dziecka na rękach, bo nie ma ono wykształconych wszystkich połączeń w głowie. Mózg mu się przekręci i będzie głupie. Autorką wszystkich tych rad nie była żyjąca samotnie w Bieszczadach kobieta, nie była ona również uprowadzona przez kosmitów w dzieciństwie, ani nie doznała poważnego wstrząsu spowodowanego upadkiem z dużej wysokości na głowę. Ktoś, kiedyś skomentował, że musiano ją bardzo często kołysać jako noworodka. Była to wykształcona matka żyjąca w normalnym społeczeństwie. Anna L. do tej pory zachodzi w głowę, skąd wzięły się te pomysły.

Zostawmy jednak autorkę powyższych. Po co się będziemy przyczyniać do pypcia na jej złośliwym języku? Anna L. kiedyś słyszała, że jak się kogoś obgaduje to mu pypeć na języku rośnie, ale chyba nigdy nikt jej nie obgadał, bo nie ma pojęcia, co to za gadzina, ten pypeć. Nie życzymy jej także czerwonych uszu czy swędzenia nosa (też zasłyszane). Powróćmy jednak do "dobrych rad". Tak zwane "życzliwe" inne matki, zasypują nas nimi od początku.
- O jesteś w ciąży? To szalej póki możesz, bo potem, to kaplica!
- Zapomnij o śnie! Dla matki sen to abstrakcja!
- Karm naturalnie!
- Olej karmienie piersią. Cycki Ci obwisną!
- Już nigdy nie wrócisz do figury!
Wszystko to sprawia, że skołowanej młodej mamie ręce opadają i sama nie wie, co ma myśleć.

Jest też druga strona medalu. Matki cukierkowe. Posiadaczki słodziaków, uroczych dzidziulków w śliczniusich czapusiach, robiących słodziutkie kupeczki. Cud, miód, malineczki!
- O jak milusio, że będziesz miała dzieciaczka! (słowo "dzieciaczki" działa na Annę L. jak płachta na byka)
- A jak tam Twoja fasolka?
- Dawaj mu na początek mniamniusie mleczko od mamusi, żeby sobie słodziutko papusiał. Kruszynka kochana.
I tu młoda mama popada w depresję, bo przecież miało być tak słodko... To czemu, do jasnej ciasnej, nie jest???

Jak smutny jest w tym wszystkim fakt, że to my matki, my kobiety, nie potrafimy być dla siebie wzajemnie wsparciem. Nie potrafimy sobie w zwyczajny, normalny sposób opowiedzieć jak to będzie. Nie wylewając jadu rozczarowania rodzicielstwem, ale też nie przekłamując rzeczywistości w drugą stronę. Bo często jest też tak, że same przed sobą odgrywamy matki idealne. Nie mówimy o porażkach, nie mówimy o problemach, udowadniamy swoją wyższość. Bardzo niewiele jest w naszym otoczeniu kobiet, które potrafią mówić o macierzyństwie w sposób zgodny z rzeczywistością.  Nie przesładzając, ani nie strasząc. Mówić o radościach, ale też o trudnościach. Pokazywać rozwiązania.

Dlatego Anna L. z ogromną radością poleca akcję: 
O pomyśle można poczytać tu i tu i jeszcze tu. Aaaaa, i zapomniałabym: tu
Anna L. ma nadzieję, że ławica mam biorących udział w akcji znacznie się powiększy, a kolejny poniedziałek przyniesie jeszcze więcej "tu" :D

z życia matki bezrobotnej

Do niedawna, poniedziałek dla Anny L. był synonimem ogólnego ruszenia tyłków do pracy. I pomimo, że swoją pracę bardzo lubiła, to ze zrozumieniem spoglądała na wszystkie grafiki, memy i inne internetowe wytwory informujące o poniedziałku i przypominające, że nie da się go przeżyć bez morza kawy. Aktualnie Anna L. spędza poniedziałki w towarzystwie blogowych mam, które pieją z zachwytu nad ciszą jaka powstaje bo odprowadzeniu potomstwa do przedszkoli lub szkół. Nawet te z nich, których dzieci nie osiągnęły jeszcze wieku pozwalającego na zapisanie ich do placówek oświatowych (czyt. pozwalających matkom nie zdziecinnieć do reszty), cieszą się na myśl o poniedziałku, bo zazwyczaj zmniejsza się liczba domowników.
Jednak Anna L. powoli zaczyna wariować. Z jednej strony nie chce jej się wychodzić z domu, z drugiej totalnie się rozleniwiła i w ogóle nie potrafi się zorganizować. Trzeba to jakoś rozwiązać :)

Tymczasem rodzina L. jedzie na pobliski stok w Sieprawiu pooddychać świeżym powietrzem ;)

sobota, 15 lutego 2014

smaczny shake warzywny

No właśnie. Istnieje w ogóle coś takiego? Bo cera i sylwetka błagają o zdrowszą alternatywę czipsów, pizzy i pierogów. Siedzenie w domu Annie L. nie służy. Idąc codziennie do pracy kupowała wielką sałatkę i to sobie podjadała przez 8 godzin. A przez ostatni miesiąc stosunek warzyw do reszty wypada na niekorzyść tych zdrowszych elementów.
Zrobiła sobie Anna L. dziś shake'a, ale to cholerstwo nijak nie nadaje się do picia. Smak natychmiast wywołał tęsknotę za pierogami. Chociaż wczoraj klęła na nie pod nosem. Ech...


piątek, 14 lutego 2014

walentynkowe życzenia dla samotnej matki

Ostatnia internetowa aktywność Anny L. sprawiła, że w wirtualnym świecie nawiązała kontakt z pokaźną liczbą osób wcześniej jej nieznanych. (Brzmi to prawie jak wstęp do powieści SF.) W związku z tym faktem, otrzymała z okazji 14 lutego więcej walentynkowych życzeń niż w latach wcześniejszych. I w związku z tym nie napisze, że Walentynki są głupie, co jeszcze wczoraj miała zamiar zrobić. Napisze natomiast, że życzenia "ułożenia sobie życia" i "miłości" są głupie, gdy skierowane są do osoby, która uważa, że życie ma ułożone. No, może nie za dobrze i nie według ogólnie panujących standardów, ale jednak. Braku miłości Anna L. także nie odczuwa. Pewnie to się zmieni, gdy w jej głowie wszystko, co w poprzednim związku się poprzestawiało, powróci na swoje miejsce. Póki co obecne "poukładanie" jej jak najbardziej odpowiada. Ale ponieważ czerwone i różowe serduszka jakoś tak fajnie się komponują, to sobie Anna L. narysowała walentynkową odpowiedź:


kawy?

taki tam, początek dnia ;)


czwartek, 13 lutego 2014

czego Anna L. zazdrości dzieciom

Aby ukulturalnić swoje potomstwo Anna L. zabrała je dzisiaj do teatru. W Nowohuckim Centrum Kultury odbywa się aktualnie Festiwal Teatrów Dla Dzieci, z okazji którego rodzinie L. udało się zobaczyć spektakl "Tymoteusz wśród ptaków" prezentowany przez Teatr Banialuka z Bielska-Białej. Przedstawienie opowiadało o niedźwiadku, który postanowił wbrew wszystkim wysiedzieć kukułcze jajo. Była to przepiękna opowieść o tolerancji, miłości, wytrwałości w dążeniu do własnych celów, nawet w przypadku, gdy otoczenie jest temu przeciwne.
Anna L. przyznaje się bez bicia, że do tej pory w swoim życiu do teatru chadzała bez dzieci na bardziej dorosłe spektakle. Potomstwo natomiast korzystało z bogatego programu rozwoju kulturalnego realizowanego przez szkołę. Pierwszy raz w miała do czynienia z publicznością, której średnia wzrostu oscylowała wokół jednego metra. Ale co to była za publiczność! Dzieciaki niesamowicie mocno przeżywały każdą scenę. Gdy do jajka skradał się lis, ostrzegały niedźwiadka ile sił w płucach. Słowa "Uważaaaajjj!!! Liiiisss!!! Za tobą!!!" brzmią w głowie Anny L. do tej pory. I nigdy dotąd żadne przedstawienie nie wzbudziło w niej tyle ciepłych i pozytywnych emocji. Obserwacja małych widzów dała jej bardzo do myślenia. Jakże wiele tracimy dorastając, jak wiele uczuć tłumimy w sobie, jak nie potrafimy o nich mówić. Jak ciężko się otworzyć po to, by czerpać radość z codziennych spraw lub wyrzucić z siebie negatywne emocje od razu, a nie gromadzić je wewnątrz.
Często określamy dojrzałymi ludzi, którzy potrafią nad swoimi emocjami panować. Ale niestety panowanie nad emocjami myli nam się często z ich ukrywaniem i tłumieniem. Smutna i szara ta nasza dorosłość.

~ ~ ~ ~ ~ ~

A jak już jesteśmy w temacie emocji i uczuć - jutro Walentynki. Może to dobry dzień aby znaleźć w sobie odrobinę dziecka? W każdym razie, jakkolwiek będą one przebiegać u Was, Anna L. ma takie oto plany:

 

środa, 12 lutego 2014

taka sytuacja...


ferie i miesiączka :D

Anna L. i jej potomstwo przeżyli tydzień bez dostępu do sieci. Wybrali na ferie takie miejsce, gdzie wi-fi było, ale nie działało. A do tego komórka Annie L. się popsuła. Przymusowy odwyk był niezwykle trudny.

~ ~ ~ ~ ~ ~ 

- Ciociuuuu, a pójdziemy jutro na basen? (bo Anna L. miała na feriach oprócz potomstwa własnego jeszcze potomka obcego pod opieką)
- Niestety nie. Mam okres.
- A co to znaczy?
Tu nastąpiło długie tłumaczenie trzem zainteresowanym, aby na przyszłość wiedzieli o co chodzi. Tłumaczenie miało na celu wyłącznie wygodę własną tłumaczącej, więc wspomniała także o bólu brzucha i potrzebie świętego spokoju wynikającej z kobiecej fizjologii oczywiście. Eks, śmiejąc się pod nosem, wyjaśnił dzieciom natychmiast co to jest PMS i dlaczego lepiej wtedy z mamą/ciocią nie zaczynać.
- Bleeeee, krew! To okropne! I wszystkie kobiety tak mają? I Gabrysia też tak będzie miała?
- No właśnie mamo, ja też? bleeeee- córka podchwyciła natychmiast.
- Jak Twój organizm dojrzeje, to też. - odpowiedziała Anna L.
- Gabi, wybacz, ale wtedy nie będę się już z Tobą bawił! - podsumował potomek obcy :)



sobota, 1 lutego 2014

kuchnia i rozterki damsko męskie

Anna L. rzuciła się w wir gotowania. Według planu miała ugotować i zawekować żarełko na cały tydzień ferii. Ale na drodze stanęła jej przeszkoda. Zepsuty żurek. Że jest zepsuty zorientowała się dopiero po dodaniu go do bulionu, w którym pływała już sobie ugotowana biała kiełbasa. Tak jakoś zaśmierdziało po wlaniu. Chyba, że tak śmierdzi i ohydnie smakuje żurek z Biedronki, bo data ważności była majowa. Nigdy wcześniej Anna L. nie kupowała tam żurku. Tym razem jednak nie chciało jej się nigdzie indziej jechać. No i ma za swoje. Porażka tak Annę L. zniechęciła, że olała resztę kuchennych obowiązków i zasiadła do komputera z czipsami i szklanką piwa (tu Anna L. dziękuje Młodszemu Bratu za dostarczenie jednego i drugiego. Braciszku, nie wyprowadzaj się!!!)

Na fejsbuniu przeprowadziła z koleżanką rozmowę o facetach. Koleżanka opowiedziała o pewnej sytuacji. Anna L. kilka razy w życiu też tak do sprawy podeszła, gdzieś musi tkwić haczyk: