środa, 23 lipca 2014

plaża, plaża, plaża



Przyjechała rodzina nad morze. Nasze polskie. Trafiła się rodzinie pogoda, że tfu, tfu, odpukać. Wyspała się rodzina do dziewiątej - dzieci już w wieku znacznie odbiegającym od niemowlęctwa, więc wspaniałomyślnie nie budzą się o piątej. Serio, istnieją takie dzieci. Wiem, trudno uwierzyć, też kiedyś nie wierzyłam. W ośrodku masa innych znajomych dzieciaków - bo rodzina umówiła się już rok temu ze współwczasowiczami, że spotykają się w kolejne wakacje w tym samym składzie, skoro dzieci tak się polubiły. Latorośle rodziny biegają sobie w znakomitym towarzystwie. Matka z babcią dopijają sobie spokojnie kawę. Do kawy dobra książka zamiast ciastka. Luz, blues i maliny. Godzina jedenasta - hmmm... może pora na plażę. Rodzina zaczyna pakowanie bambetli: 4 ręczniki, bo dla każdego po jednym, duży koc, dwa parawany, bo jeden za mało, namiot plażowy, olejki do opalania, picie, jedzenie kupi się po drodze, materac - nadmuchany, bo bez sensu tak w kółko dmuchać, wiaderko pełne muszelek, bo potomstwo dopełnia je każdorazowo, łopatki, kąpielówki na zmianę, bluzy, bo wiadomo zimny wiatr, 4 książki - każdy swoją. Cieszą się członkowie rodziny, że dzieci duże, bo z niemowlakiem to by był dopiero początek listy i obciążają swe barki. Następnie zaczynają wędrówkę. W tym wypadku wszyscy świadomi byli odległości od morza, ale gdy tak wędrują słyszą głosy dookoła: "Jakie, kurwa, pięćdziesiąt metrów? W ogłoszeniu tyle było. Jakiś debil pisał. Ja mu opinię wystawię, negatywa mu dam, złamasowi!". Spod wielkiej dmuchanej orki rytmicznie przesuwającej się w kierunku plaży dobiega sapanie. Sapanie przerywają słowa: "Noszę tego wieloryba jak idiota! Jak mi, kurwa, żaden nie będzie na nim pływał, to jutro pierdolę!". Wtem na drodze pojawia się elegancka pani w kapeluszu w grochy. Kapelusz przewiązany najmodniejszą lawendową wstążką. Towarzyszy jej pan. Pani szczebiocze: "Mówiłam Ci tysiąc razy, że masz mi kupić krem z filtrem mineralnym, a nie chemicznym. Wiesz co chemiczny robi skórze? Przez ciebie będę miała zmarszczki! Tłumaczyłam jak chłopu na miedzy. Idiota by zrozumiał, ale nie Ty! Ciebie się nie da o nic poprosić!" Idzie rodzina, idzie i rozdzielając kłócące się potomstwo marzy o szumie fal, o odpoczynku, o piasku nagrzanym słońcem. Tobołki ciążą coraz bardziej, ale nic to! Najważniejsze, żeby było wygodnie na miejscu! Aż dociera rodzina na plażę, spogląda i z niepokojem zauważa brak wolnego chociażby jednego metra. Cudownie! Można pójść na prawo, brzegiem morza, spacer brzegiem morza taki odżywczy i przyjemny! A jak się dojdzie do niestrzeżonej plaży, to powinno być luźniej. Pan z orką na głowie przeklina do współmałżonki: "Mówiłem żebyś się szybciej zbierała! O ósmej trzeba być, miejsce zająć! A Ty co? Że urlop i wrzuć na luz. Masz swoje wrzuć na luz!", Pani w w kapelusz w grochy szczebiocze, że tyle jeszcze trzeba przejść, a ona bez filtra, zmarszczek dostanie, przez kretyna. Głos wcześniej słyszany narzeka: " Nie dość, że do morza daleko, to jeszcze, kurwa, miejsca nie ma!" 
Drałuje rodzina brzegiem morza. Lawiruje pomiędzy dziećmi, zamkami i innymi budowlami. Co kilka metrów obserwuje kolejne zamki. Przy zamkach tatusiowie. Dla dzieci zamki budują, ale kątem oka spoglądają na sąsiada, żeby przypadkiem ten sąsiadowy zamek większy, ani ładniejszy nie był. "Tatusiu, ja też chcę budować"" krzyczy maluch. "Tu z boku sobie buduj. Tutaj tatusiowi wszystko psujesz! Albo idź na kocyk do mamusi! A za chwilę zobaczysz, jaki będzie ładny zamek! Ale jak nie będziesz przeszkadzał!" Idzie rodzina dalej. Potomek zauważa duuuży dół. W głowie niespełna dziesięcioletniej rodzi się nieposkromiona ochota, aby do niego wskoczyć. Zanim matka reaguje,potomek puszcza się pędem przed siebie i jego bose dziecięce stopy lądują w wodzie na dnie dołu. Matka potomka uśmiecha się na ten widok, ale na moment, bo zauważa minę pana budowniczego, który tyle się dla własnego dzieciaka nakopał, to co mu obcy będzie w dziurę właził. Przyspiesza matka kroku i krzyczy z daleka, że tak nie wolno synku, trzeba omijać budowle. Dziecko całe w euforii skakania w takim wielkim dole niestety nie słyszy wołania. Facet zaczyna się na niego drzeć: "Co Ty idiota jesteś, że nie rozumiesz! Wyjdź z tego dołu!" Jego dłoń układa się w gesty sugerujące, że zaraz dziecku przyłoży. Matka dochodzi na miejsce i mówi, że potrafi zwrócić uwagę swojemu dziecku, a on nie ma do tego prawa. Idą dalej, zostawiając gościa w tyle. W końcu znajdują skrawek wolnego miejsca. Dzieci już chcą do wody. No chodź mamusiu! Jak nie rozbijemy parawanu i nie zajmiemy miejsca, to kto inny je zajmie. Bądźcie cierpliwi. Stuka gumowy młotek, po 15 minutach namiot rozłożony, koc również. Dzieci rozebrane i nasmarowane zaczynają kopać w piasku z rówieśnikami. Matka kładzie się na kocu. Po kocu przebiega syn. Potem córka. Koc cały jest w piasku. Dzieci, trzeba uważać. Nikt nie trzepie koca, bo wiadomo, że nie ma sensu. Dzieci nie będą uważać. Matka wyciąga książkę. Chce się zrelaksować, bo ciągle wzburzona jest facetem pilnującym dołu. Dzwoni telefon... trrrrr... sąsiada.... trrrr
... zza parawanu.... trrr... trrr... trrr..... Sąsiad leży metr od matki. "Halo! jak to, kurde, zawalony catering? Co mnie obchodzi, że marchewka nie dojechała? Trzeba było samemu jechać! Ma być zrobione, wasza sprawa jak!". Sąsiad wyraźnie poruszony. Telefon dzwoni raz za razem. Sąsiad omawia menu "Bosych stópek", to nie on je układa, proszę pani. Owsianka drugi raz w tym tygodniu! No tak... Matka ma ochotę palnąć sobie w łeb! 

cdn...




4 komentarze:

  1. My zawsze "palikujemy" na niestrzeżonej:)) I staramy się robić to daleko od innych, bo jesteśmy "włoską" rodziną. A i tak wszyscy się kładą koło nas:))

    OdpowiedzUsuń
  2. I wypocznij sobie człowieku na urlopie... yszzz :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm to już wiem czego się wystrzegać ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czasami lepiej jednak przejść dalej tą plażą:-)

    OdpowiedzUsuń