czwartek, 2 marca 2017

poranki


Znów zapraszam Was z butami w moje życie ;) A właściwie w dzisiejszy poranek. A było to tak:
06:30 - zawibrował budzik. Trochę później niż zwykle. Zazwyczaj Robert wstaje wcześniej i o siódmej wychodzi do pracy a ja odwożę dzieci do szkoły, jednak dzisiaj plany się pozmieniały.
Wracamy do budzika. Robert wstał. Poszedł do łazienki, tu nastąpił etap, który pominę, ubrany nakarmił koty, świnki, wypuścił na podwórko psa, nastawił ekspres.
06:50 - Robert zaczął się zastanawiać, jak to jest w filmach. Ładna kobieta wstaje z pełnym makijażem, idzie do kuchni i pije kawę. W jego wypadku minęło 20 minut, a jeszcze nie zaczął swojej kawy.
W międzyczasie wstałam ja. Poszłam do kuchni, zażyłam tabletki, popiłam wodą, poszłam do łazienki (ten etap znów pomijam), zważyłam się (nie przytyłam niestety), wyszłam z łazienki, zmierzyłam cukier, zapisałam pomiary i powinnam jeszcze zmierzyć ciśnienie, ale baterie w ciśnieniomierzu padły. Tu zaczęłam już się śmiać z tych wszystkich czynności, co oczywiście mój ukochany wykorzystał do nabijania się ze mnie ;)
- No i kto tu jest stary??? Ha? - powtarzał. Bo tak na serio, to jestem od niego sporo młodsza. Zrobiłam kanapki dla dzieci do szkoły i dla Roberta do pracy, przygotowałam dzieciom śniadanie (płatki, więc sekunda), usiadłam, by wypić kawę. Porozmawialiśmy chwilę o wczorajszej wypowiedzi Korwina (tu zdradzę mój sekret - uwielbiam Korwina). Trochę się z nim nie zgodziliśmy, w większości przyznaliśmy mu rację.
Zapytałam, która godzina, Robert powiedział, że 07:20, więc zaczęłam krzyczeć do dzieci:
- Wstawaaaajcie, zasiedziałam się, za dwadzieścia minut wychodzicie! - Na szczęście ogarnęli się szybko, ja tylko wymieniłam im picie w termosach. Robert w tym czasie sprzątnął jakieś śmieci (zazwyczaj rano je wynosi, ale tym razem nie było za bardzo czego wynieść), gdzieś w międzyczasie posprzątał kocią kuwetę i jeszcze się kręcił).
Wyszli. Nastawiłam pranie, sprzątnęłam kuchnię, odkurzyłam, dokończyłam wczorajszy projekt i wysłałam klientce (no bo ja nie potrafię nie pracować), zrobiłam sobie śniadanie i kawę, napisałam post, odpowiedziałam na maile - jest 11:00. Idę czyścić kostkę brukową i wieszać pranie, bo czekam na poprawki, a poza tym po węglowodanowym śniadaniu moja cukrzyca nakazuje mi ruch.

Dzisiejszy poranek uznaję za wyjątkowo spokojny - zazwyczaj jeszcze wożę dzieci do szkoły do Krakowa ;) I kurczę pieczone, jakaś taka szczęśliwa w tym rodzinnym życiu jestem, chociaż wczoraj wieczorem bym gryzła. Nie miałam żadnych powodów by być wściekłą, więc zwaliłam to na hormony i poszłam spać ;)

PS. Uświadomiłam sobie właśnie, że do porodu zostało tylko kilka tygodni. Aaaaaaa!!! Boję się!

1 komentarz:

  1. Dla mnie poranki są zawsze wyjątkowo trudne i nie lubię, gdy ktoś wtedy do mnie mówi ;)

    OdpowiedzUsuń