poniedziałek, 2 czerwca 2014

trawa i ekstaza

I nie mam tu na myśli ziół. Żadnych ziół. I żadnych tabletek. Mam na myśli zwykłą trawę z dodatkiem chodnika, kredy do rysowania, kwiatów na wianek, drzewa i odrobiny błota na pupie.


Dzień dziecka wczoraj był? Był! A w Krakowie była parada smoków. Więc się wybrałam z dziećmi na smoczą paradę.
Ale od początku. Na początku był chaos. A właściwie to byłam ja, biegająca po mieszkaniu i wykrzykująca co chwilę jakieś polecenia. Na przykład: Załóż bluzkę! Zostaw tego konia i w końcu się ubierz! Jak się zaraz nie ruszycie to się spóźnimy! No wstań z tego łóżka! Jak nie wstaniesz, to ja Cię wstanę za chwilę! Jak to nie jesz śniadania? Załóż w końcu tą bluzkę!!!
Bo chociaż umówieni byliśmy na 11:30, to istniała realna szansa, że nie dojedziemy na czas. O 10:30 Córka jeszcze spała.
Ale udało się. Wyszliśmy w miarę spokojni, przybyliśmy na miejsce, zameldowaliśmy się reszcie towarzystwa i udaliśmy się na poszukiwanie śniadania, tzn. obwarzanków. O 11:45 spokojnie zajęliśmy miejsce przy ulicy Grodzkiej.
Potomstwo rozsiadło się wygodnie na ulicy, a ja zdusiłam w sobie przekleństwo. W głowie rysował mi się obraz często spadających na tę ulicę końskich ekskrementów. Bo to przecież takie fajne latem w upale przejechać się dorożką po rozpalonym bruku centrum Krakowa. Turyści to uwielbiają, a na czas urlopu można wyłączyć empatię w stosunku do zwierząt. Ale ja nie o tym. Ja chciałam o nowych spodniach Córki. Bo Córka ma to do siebie, że spodnie są u niej jednorazową częścią garderoby. Za każdym razem po kilku godzinach noszenia uzyskują otwory wentylacyjne na kolanach. Chodzi więc bida w spodniach z wywietrznikami, tudzież łatami jak mnie dopadnie szał naprawiania. Miała za to jedne nówki nieśmigane w szafie, trzymane tam na okazję wyjścia na miasto. Jej jest obojętne jak się prezentuje, ale ja nie chciałabym zostać posądzona o zaniedbywanie potomstwa. Tym bardziej, że do ludzi szliśmy. Aby nowe spodnie nie cieszyły zbyt długo matczynego wzroku, Córka najpierw wytarła nimi kostkę brukową.


Następnie wtarła w kolana odrobinę kolorowej kredy:



Przełamanie nudy i monotonii aranżacji nastąpiło poprzez dodanie motywów trawiastych


A idąc tropem natury, postarała się o odbicie faktury kory drzewnej:



To jednak było dla niej stanowczo za mało. Aby zapewnić swej rodzicielce odbiór dzieła na odpowiednim poziomie emocjonalnym, zjechała na tyłku z górki, uzyskując spektakularną plamę błotną:


Odplamiacz z Biedronki prawie dał radę. Jak człowiek zmruży oczy, to może spokojnie uznać spodnie za względnie czyste.

Ach, a na koniec smaczek. Rozmowa między mną, Córką, a dzieckiem obcym:
- Mamo, patrz jak strzelam z łuku! Jak Królowa Łucja!*
- Albo jak prawdziwa Amazonka!
- A ja jestem prawdziwy Amazoniarz! (dodał chłopiec obok)
(*niezorientowanych odsyłam do Narnii - my aktualnie jedziemy 6 tom)

I na sam koniec (oj, oberwie mi się za to):

Panie i Panowie, oto Duży w wersji VIRGIN:


 Nie pytajcie czemu wianek ma na nosie :D

PS. i ciasto było. Z bitą śmietaną i mascarpone.



7 komentarzy:

  1. Ciasto pycha...jakbym widziała moich chłopców w skórze Twojej córy ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Parada smoków? A ja tak daleko? I tak mi tego teleportu brak... Oj życie, takie niesprawiedliwe jesteś :(

    P.S
    Jak zobaczyłam Dużego to mi się zanuciło "na nosie kwietny ma wiaaaaaaaaaaaaaaanek..."

    OdpowiedzUsuń
  3. Super taka parada :) O kurcze, ale spodnie załatwiła :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Najważniejsze to brudne dzieci bo i wtedy szczęśliwe a reszta sama się ułoży :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciasto wygląda pysznie a dzieci szczęśliwie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciasto wygląda pysznie, a spodnie no cóż...brudne, czyli zabawa w 100% udana :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. Brudne dzieci, apetyczne ciasto, wianek na nosie...och kochana czegóż chcieć więcej? :))

    OdpowiedzUsuń