środa, 26 marca 2014

dobry humor

O dobry humor w rodzinie L. ciężko ostatnio. Ale wszyscy się starają jakoś temu zaradzić. Syn poprosił o gołąbki i pizzę. Hmmm... Zrobiła więc Anna L. milion gołąbków na obiad i pizzę na kolację. Z tą drugą potrawą odwaliła zresztą niezłą fuszerkę.

Punktualnie o godzinie 20:07 (dzieci kładą się spać o 21:00) sporządziła zaczyn z drożdży w proszku, wody, mąki i cukru. Przyszedł czas na szybki sos pomidorowy. Anna L. odkryła, że nie ma w domu ani cebuli, ani czosnku, ani bazylii, ani oregano, ani... pomidorów. Bardzo nie chciało jej się iść do sklepu i stwierdziła, że nie pójdzie do niego i koniec. Ale nie poddała się. Na patelnię wylała odrobinę wody, zagotowała. Dodała łyżkę keczupu (w końcu jest w nim cebula) i łyżkę koncentratu pomidorowego. Do tego duuuuuużo majeranku i czosnek granulowany. Wytwór okazał się smakować zaskakująco dobrze. Potem do zaczynu dosypała mąki, soli i zagniotła ciasto. Sięgnęła po oliwę do ciasta i... ups. Butelka była pusta. Anna L. przeklęła pod nosem tego, kto nie wyrzucił butelki, po czym szybko odwołała przekleństwo, bo nie miała pewności, czy to nie ona sama. Dolała oleju kujawskiego. Trudno. Miała jeszcze olej arachidowy i lniany (te promocje w Lidlu... człowiek kupuje coś, co potem stoi w szafce, bo nie wiadomo właściwie jak tego używać), ale nie zdecydowała się na takie eksperymenty. Uformowała pizzę rękami - normalnie pomaga sobie wałkiem. Tym razem nie chciała brudzić zbyt wielu przyrządów, bo Anna L. przewidująca jest i wiedziała, że później musiałaby je umyć tudzież załadować do zmywarki. A poza tym Włosi chyba wałka nie używają. Posmarowała sosem pomidorowym i... "pieczarki, cholera, Syn lubi z pieczarkami" - przeklęła pod nosem. A pieczarek nie ma... Lenistwo w dalszym ciągu nie pozwalało jej wyjść do sklepu. Jak wiadomo leniwi ludzie są najbardziej twórczą i odkrywczą grupą społeczną. Nagle: DING!!! zapaliła się żaróweczka. Sos pieczarkowy z gołąbków! Wyłowiła pieczarki z sosu pieczarkowego i otworzyła lodówkę aby wyjąć z niej ser. Tym razem przeklęła w myślach Młodego, największego fana tostów na śniadanie, za zeżarcie sera. Tym razem miała pewność, że to on.

Poddała się, ubrała i poszła do sklepu. Całą drogę przeklinała, bo gdyby poszła od razu, to nie odwaliłaby takiej fuszerki, albo kupiłaby gotową pizzę. W sklepie kupiła pół kilo żółtego sera, dwa opakowania kociej karmy, cztery mleczne kanapki dla potomstwa, oregano, bazylię, colę i nestea. Zapłaciła pół stówki (za co????), przeklęła  i zaczęła zastanawiać się, czy przeklinanie pod nosem nie jest już jej codziennością i czy nie staje się gderliwcem. Po powrocie do domu pizza została posypana oregano i serem, a następnie wylądowała w piekarniku.

Po 12 minutach pieczenia (o 20:38) potomstwo otrzymało talerze z kawałkami fuszerki. Anna L. stanęła nad nimi oczekując reakcji. Zaczęła Córka:
- nooo... hmmmmm.... (gryz, przeżucie, przełknięcie)... smakuje dużo lepiej niż taka ze sklepu.... ale... hmmmm...
tu Annie L. zjeżyły się w napięciu wszystkie posiadane włosy. Córka kontynuowała, bardzo powoli, boleśnie przedłużając każdą sylabę:
-  no..... hmmmmm.... (gryz, przeżucie, przełknięcie).... hmmmm....
"Dobra nasza" pomyślała Anna, bo córka nie zwróciła kolejnego gryza, a do tego te kolejne gryzy następowały w coraz mniejszych odstępach czasu.
- no.... hmmmm.... sama robiłaś.... tatuś też kiedyś zrobił.... (gryz, przeżucie, przełknięcie, zimne poty u Anny L.)... jego była niedobra.... (gryz, przeżucie, przełknięcie)... a ta Twoja pyszna.... (gryz, przeżucie, przełknięcie)... zapamiętaj jak ją zrobiłaś.
Viktoria!!!  Anna L. popatrzyła teraz w stronę Syna, bo w końcu to on chciał pizzę.
- Daj mi dokładkę! - rzucił Syn z miną sugerującą, że z matką chyba coś jest nie tak, skoro tak dziwnie się w niego wpatruje.

Anna L. z wrażenia zapomniała zrobić pizzy-fuszerce zdjęcia, bo w końcu:


Zrobiła za to fotkę gołąbkowi:



oraz robionym wraz z Córką kanapkom (dowód - ręka córki widoczna na zdjęciu)


Jak łatwo można się domyślić Córka dołączyła się do zabawy dopiero po skonsumowaniu motylków i części trawy ze zdjęcia pierwszego.

A poza tym Anna L. ma w końcu klepnięte na 100% wakacje i z tego się cieszy :)

9 komentarzy:

  1. Przypomnij mi, żebym się do ciebie zgłosiła, jak przyjdzie mi ochota zrobić pizze. W każdym bądź razie przepisałam przepis. Tylko oleju lnianego nie mam, ale kupie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie komentarze odnoście gotowania muszą cieszyć ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. Hehe takie fuszerki najlepiej wychodzą byle tylko zapamiętać przepis :)...A kanapeczki wyglądają obłędnie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. u mnie podobnie. Kiedy nie mam ochoty wyjść do sklepu nic mnie nie wyciągnie z domu nawet ewidentny brak podstawowych składników standardowych potraw. Zawsze w takich sytuacjach wybieram innowację. Dzisiaj odmroziłam warzywa na patelnię i powstał z nich gęsty sos do makaronu. Tylko to miałam w domu:) Pora zrobić zakupy:):) pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Kanapeczki wyszły super :) Super jak dzieciom smakuje :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Za sprawą Twojego wpisu u mnie właśnie Cię odkryłam i odkrycie mnie zaskoczyło, nooooo oczywiście pozytywnie! Świetnie piszesz.... lubię takie miejsca i coś czuję ,że będę tu zaglądać ;) Dzięki za dobre słowo Aniu... Pozdrawiam. Ola

    OdpowiedzUsuń
  7. Zazdroszczę weny twórczej, bo ja kompletnie nie umiałabym wyczarować czegoś z niczego :)
    A Tobie się udalo :)
    zazdroszczę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kurcze, ja bym ręce rozłożyła już przy sosie... a nie, czekaj, używam takich z torebki :D

    OdpowiedzUsuń
  9. prawdziwa matka Polka - w szafce prawie pusto, a syta kolacja - jest!!! zazdroszczę dzieciom :)

    OdpowiedzUsuń