poniedziałek, 27 stycznia 2014

Anna L. i wyżyny sztuki kulinarnej

Anna L. bardzo lubi gotować. Zazwyczaj jednak nie może tego robić ot tak sobie. Zawsze, gdzie się nie ruszy, w jakiejkolwiek sprawie, za jej plecami czai się wróg. Potężny, groźny jak niedźwiedzica broniąca młodych, nieustępliwy, uparty, wszędobylski, okropny wróg: LENISTWO. Bo najbardziej na świecie Anna L. lubi oddawać się przyjemnościom i duszę by za to sprzedała. Nawet gdy zdarzy się tak, że musi zrobić coś, co bardzo lubi, słowo "musi" sprawia, że już tego nie lubi i nie chce jej się tego robić. Przekora to jej cecha wrodzona.
Wracając do gotowania, Anna L. uwielbia gotować dla innych. Ale pod pewnym warunkiem: inni muszą podzielać jej gust i niemiłosiernie chwalić potrawy. Anna L. zaczyna się wtedy lekko czerwienić, niewinnie spuszczać wzrok i mamrotać: "oj, to tylko takie tam..., takie wiesz... łatwiutkie". I tu ukrywa zazwyczaj fakt sprzed kilku godzin: nerwa i napięcie, przeglądanie blogów kulinarnych, masę przekleństw i masę innych emocji. (Ha! I kto nazwał Annę L. ekshibicjonistką emocjonalną????)

Najgorsze jest gotowanie dla dzieci. Jej dzieci są zmorą nawet największego i najbardziej doświadczonego szefa kuchni. Począwszy od śniadania:
- nie jestem głodna jak wstanę! Mój brzuch się jeszcze nie obudził! - Córka;
- znowu szynka??? - Syn;
- zjem kanapki tylko z konserwą!!! - Córka;
- jej konserwa strasznie śmierdzi!!! - Syn,
przez obiad:
- nie lubię gotowanej marchewki!!! - Córka;
- nie zjem niczego, co jest zielone!!! - Syn;
- w tym sosie jest cebula, nie zjem!!! - Córka;
- ugotowałam gulasz bez cebuli - Anna L.;
- dziwny ten gulasz, inaczej smakuje - Potomstwo chórem.
- AAAaaaaaaa!!!!!! - Anna L.;
- zrób pierogi ruskie - Syn;
- ruskie są niedobre, maślaku!!! - Córka.
No dobra, tylko czasami się to zdarza. Anna L. ma już opracowaną listę tego, co dzieci lubią. A jak nie lubią, to ich nikt nie zmusza do jedzenia. Ma także wypracowane patenty, na przykład na cebulę. Po usmażeniu, Anna L. blenduje cebulę, aby nie było jej widać w potrawie. Jak jej się chce. A jak jej się nie chce, kładzie na środku stołu pusty talerzyk i pozwala na niego odkładać "obrzydlistwa". Podsumowując: jest okej i przyjemnie do momentu, w którym ktoś kogoś nie kopnie pod stołem ;)


1 komentarz:

  1. Tak tak u mnie też, warzywa nie mają racji bytu. Za to Drugorodny żyje prawie tylko powietrzem. A Pierworodny prawie tylko zapiekankami. Więc łączę się z tobą w bólu haha. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń